Legendy Kaszubskie w Parku Miejskim im. Hieronima Derdowskiego we Władysławowie
Lokalizacja: pomorskie, pow. pucki, gm. Władysławowo, ul. Żeromskiego
Kategorie: Parki: Miejskie

1. Legenda Kaszubska o rybaku Sieciarzu i księżniczce Dianie
W kraju, gdzie płynie Wielka Rzeka, który graniczy z krajem naszych ojców, bardzo dawno temu, żył rybak o imieniu Sieciarz. Mieszkał samotnie w małym, wiejskim domku. Każdego dnia, który był mu dany przez Stwórcę, kiedy poranny brzask zorzy zaczynał rozjaśniać niebo na wysokości Gór Mitomandavana, Sieciarz brał na plecy swoje sieci oraz harpun i szedł w kierunku brzegów Wielkiej Rzeki, aby szukać swojej codziennej strawy. Najczęściej połów był bardzo mizerny, ale to dla niego nie miało znaczenia. Jedno tylko było ważne: aby żyć. Słodkie też było światło dnia, które dał Bóg. Nieskończoną wydawała się przestrzeń wodna rzeki lśniącej w słońcu. Sieciarz czuł, jak serce napełnia się radością i nadzieją na widok tego niezmierzonego zwierciadła wody mieniącego się wszystkimi barwami tęczy. "Jeśli dziś nie będę miał szczęścia, mówił sobie, jutro albo pojutrze mi się poszczęści. I kto wie, może Stwórca wynagrodzi mi pewnego dnia wszystkie te trudy. Ja nie przestanę prosić Przodków o codzienny pokarm dla mnie. Zawsze też będę wystrzegał się znieważania Wielkiej Rzeki, która jest Mieszkaniem Duchów Potężnych. Ci Władcy Fal poruszają wodę, aby trzymać z dala od brzegów nieczystości takie, jak tłuszcz, padlinę czy zwyczajne brudy.
Po dniach następowały noce, po nocach następowały dni. Dwa czasy, Dzień i Noc, podobne są dwom ruchom rytmu serca. Znosiły się przeciwności: pomyślność i niedostatek, połów nadobfity i zbyt skąpy, aby zaspokoić głód. Bowiem dla Sieciarza dni obfite następowały po dniach chudych. Nasz człowiek nie skarżył się. Niepewność jego pokornego istnienia nie zmniejszała radości życia. Czyż Mędrzec nie mówi, że życie jest podobne do obracającego się koła? Góry i doły, szczyty i wąwozy następują po sobie w przestrzeni ziemskiej.
A jednak pewnego dnia zarzucił na głębokie wody swe sieci mniej rześki, niż zazwyczaj. Przez kilka dni połów był mizerny. Czuł się zmęczony, jego ciało było ociężałe, wszystkie części jego ciała osłabłe, zwiotczałe. Ostatniej nocy spał krótko. Napadły go czarne myśli. Nagle jego życie wydało mu się bardzo smutne. Szczególnie ciążyła mu samotność. Gdyby przynajmniej miał kogoś, komu mógłby zaufać. Gdyby miał przyjaciela. Gdyby przynajmniej miał żonę i dzieci, które by go pocieszały, które rozgrzewałyby jego sztywniejące nogi... Lecz właśnie, jak on mógłby wyżywić tyle ust, skoro natura nie okazywała się hojna dla niego ?
Tak myślał biedny Sieciarz, rzucając sieci w wodę Wielkiej Rzeki bez większego przekonania. Miał zwyczaj częstego wyciągania sieci, ale tego dnia, wbrew swemu zwyczajowi, wyciągnął się na ziemi nie interesując się połowem. Wreszcie, znudzony, wsiadł do pirogi i zaczął ciągnąć sieć przekonany, że nic wielkiego nie znajdzie. Zdziwił go pewien opór, jaki stawiała sieć. "Pewnie moja sieć zahaczyła się o skałę albo o kępy jakichś wodorostów?" powiedział do sobie z melancholią. Podwoił wysiłek. Jego skóra pokryła się kroplami potu. Krucha nędzna piroga zakołysała się i omal się nie wywróciła, kiedy sieć wpadła do pirogi. Rybak upadł w wodę z powodu nadmiernego wysiłku po beznadziejnym oczekiwaniu, jak też z powodu zaskoczenia zmieszanego z przestrachem, że sieć nie porwała się pomimo tak wielkiej ryby. Na dnie jego pirogi leżała wielka ryba. Nie do uwierzenia, jaka jest ogromna! Rybak, jak tylko pamiętał, nigdy tak wielkiej ryby nie widział. Nie, to nie był krokodyl. To była ryba, prawdziwa ryba, którą on złapał w swoją sieć. To był Zwierz. Sieciarz nie mógł inaczej nazwać tej ryby. Zwierz poruszył gwałtownie swymi płetwami powodując niebezpieczne drganie pirogi. Rybak uznał za roztropne powrócić jak najszybciej brzegu, aby piroga osiadła na twardej ziemi. Kiedy minął pierwszy strach, Sieciarz począł zastanawiać się, co on zrobi z tak wielką fortuną, która niespodziewanie spadła na niego. Zastanawiał się, jaki majątek ten szczęśliwy połów mu przyniesie. Mógłby poćwiartować ją i sprzedać po dobrej cenie. Ale postanowił ofiarować ją królowi, jak jest w zwyczaju w podobnych okolicznościach. I nie tylko dlatego, że król wynagrodziłby go prezentami, ale też zostałby przyjęty na królewski dwór do usług. Tak został wynagrodzony myśliwy, który ofiarował królowi dzika ogromnych rozmiarów. Myśliwi i rybacy, to szczęściarze szczególnie uprzywilejowani przez króla, byli bowiem protegowanymi przez bogów i żyli przy królu, aby przynosić szczęście całej królewskiej rodzinie. Królowie otaczali się nimi jak fetyszami i talizmanami przynoszącymi pomyślność.
Wszystkie te wspaniałe perspektywy napełniały radością głowę rybaka, kiedy pospiesznie usiłował dopłynąć do brzegu Wielkiej Rzeki. Już opuścił go przestrach. Rozpierała go duma i radość, kiedy patrzył na dzisiejszą zdobycz. Ona, ta Wielka Ryba, była tu, ta cudowna ryba z wielkimi wytrzeszczonymi oczami patrzącymi beznadziejnie, z otwartą wielką paszczą, z dwoma długimi wąsami, które sprawiały, że wyglądała groźnie, zdolna przestraszyć każdego, kto na nią spojrzał. I ta ryba zaczęła mówić:
- O rybaku! Bardzo ciebie proszę, pozwól mi powrócić do głębin mego zamieszkania. Patrz: jestem już stara. Przez lata moje łuski zżółkły, moje płetwy także zesztywniały stając się podobne do trzciny. Pozwól mi umrzeć w głębi wody, tam gdzie żyli i umierali moi przodkowie. Kiedy wybije moja ostatnia godzina, ja stanę się, jak oni, białawą pianą i popłynę za wiecznym kołem fal, zanim zatopię się w niezmierzoności oceanu bez granic, zanim stanę się cząstką wciąż ożywających fal, które zanurzą się wraz ze mną w przeogromnym oceanie bez końca.
I ryba nie mogła już mówić. Straciła dużo sił, aby wypowiedzieć te słowa. Ale nie przestawała otwierać swych ust, jak ten, kto się dusi i za wszelką cenę chce jeszcze raz złapać trochę powietrza. I oto wielkie łzy spłynęły z jej proszących oczu. Tak! Wielka Ryba płakała cicho. Opłakiwała swoje miejsce zamieszkania w głębi wód, do którego nie może powrócić. Opłakiwała Wielką Rzekę i swoich Przodków, płakała nad losem, który ją oczekiwał i którego się spodziewała. Teraz wszystko zależy od rybaka...
Sieciarz w swym sercu poczuł wzruszenie na widok tak żałosnej sceny. Ale jakże: czy powinien on teraz zrezygnować z korzyści, które przeczuwała i którymi już żyła jego dusza? Czy ma nadal ciężko harować od rana do wieczora? Czy nadal musi rano opuszczać swoją nędzną chałupinkę, a wieczorem wracać złamany zmęczeniem? Czy nadal ma pędzić smutne życie w samotności? Biedny człowiek nerwowo ręką przetarł czoło. Naprawdę, był bardzo zakłopotany. Myślał o Wielkiej Rybie, która była tylko zwierzęciem drżącym o swój los, o rybie, której potworna wielkość była szyderstwem wobec swej bezsilności. Rybak nie mógł więcej patrzeć na cierpienia ryby, która w oczach marniała i ginęła. I wtedy po prostu zajął się tym "Zwierzęciem". Objął rękami nie czyniąc jej bólu i powoli wypuścił w wodę, odwracając głowę, jak gdyby chciał skrócić cierpienia nieszczęsnej ryby. A może chciał jak najszybciej skończyć tę pracę, aby czasem nie ulec innym myślom? Może nie chciał ryzykować, że jego serce skieruje się w inną stronę? Może zacząłby żałować tego, co robi, gdyby zanadto ociągał się w dopełnieniu odruchu swego serca? W każdym razie, gdy ryba dotknęła tylko wody, odzyskała siły i zanurzyła się w środek wielkiego wiru wodnego. Ale zaraz potem wystawiła swą wielką paszczę i powiedziała do rybaka:
- Moje serce pozostanie zawsze wypełnione wdzięcznością dla ciebie. Stanie się tak, że Wielki Potężny Duch Rzeki ofiaruje ci skarb tysiąc razy cenniejszy, niż ja, stara ryba. Będzie to skarb, z którego będziesz czerpał bez końca i którego żaden śmiertelnik nie mógłby cię pozbawić. Ten skarb znajdziesz tam, dokąd żaden śmiertelnik nie zdołał jeszcze dotrzeć.
Powstał inny wielki wir z głębi wód, towarzyszył mu hałas, jaki daje głaz wrzucony w wodę. I Wielka Ryba znikła. Rybaka pozostał sam nad wodą i zamyślił się nad usłyszanymi słowami wróżebnymi i niejasnymi, które do niego wypowiedziała Wielka Ryba.
Mijały dni. Życie niosło zupełnie te same problemy, którymi zamartwiał się zawsze. Sieciarz strzegł tajemnicy o tej dziwnej przygodzie. To mu przychodziło bez trudności. Nie był żonaty i nie rozmawiał dużo z ludźmi, bo o czym i z kim?
Ale od tej pory czuł, że to zdarzenie zawładnęło nim i coraz bardziej, z dnia na dzień, zachęcało do działania. Odkąd złapał Wielką Rybę w swoją sieć, inne ryby chyba dały sobie słowo nie pokazywać mu się więcej. Jego połowy stawały się coraz mniejsze. Rybak powiedział sobie, że fortuna odwróciła się od niego.
Pewnego poranka powziął decyzję oddalić się od tego miejsca, które nie było dla niego szczęśliwe. Udał się w kierunku zachodzącego słońca. Płynął swoją pirogą długo, długo... Kilkakrotnie pozwalał unosić się fali. Wyszedł na brzeg w czasie, kiedy słońce kończyło swoją dzienną wędrówkę i zanurzało się w Wielkiej Rzece o baśniowych kolorach, wciąż zmieniających się, wciąż olśniewających. Dotkliwy ból ścisnął serce rybaka.
- Oto ponury i samotny, w wieczór, w ziemi tajemniczej, jestem podobny do liścia przyniesionego przez wodę albo do mrówki przyczepionej do chrustu, którą wiatr przywiał w nieznane pomyślał Co stanie się ze mną? Niech dobre duchy i cienie przodków będą ze mną!
Kiedy pogrążał się w te smutne myśli, oto coś w rodzaju nawoływania się, jakieś głosy, jakiś szczery śmiech dochodził do uszu Sieciarza, który uważnie rozglądał się po okolicy. Wydawało mu się że te dziwne odgłosy dochodzą do niego zza wielkich skał, które utworzyły małą zatoczkę. Było to bardzo blisko miejsca, w którym wyciągnął na brzeg swoją pirogę i przywiązał do drzewa..
- Co to może być? pomyślał Sieciarz.
Podobno w chwili, gdy słońce wysyła swe ostatnie promienie, Syreny, Córki Fal, znajdują przyjemność w strzepywaniu się z wody nad brzegiem rzeki. Niejeden rybak opowiadał, że był świadkiem takich rozrywek, ale Syreny były tak płochliwe, że nikomu nie udało się do nich zbliżyć. Po krótkim wahaniu, z bijącym sercem, Sieciarz skierował swe kroki w kierunku skał. I ledwo przeszedł za nie... O, jakież przedstawienie, jakiż uroczy widok!!! O, jak trudno uwierzyć oczom, że to spektakl prawdziwy, a nie zjawa. Ze zdziwienia otworzył szeroko usta. Jego oczom ukazała się grupa dziewcząt zanurzających się w fale i podnoszących strumienie piany srebrzystej. Sieciarz nie zdołał powstrzymać okrzyku zachwytu. Zaniepokojone tym niezwykłym okrzykiem dziewczęta odwróciły głowy w kierunku rybaka, który stał skamieniały, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Sieciarz już nie wątpił, że są to Córki Fal. Ale co za niespodzianka! Zamiast po prostu zanurzyć się w wodzie i w ten sposób ustrzec się przed niedyskretnymi spojrzeniami śmiertelnika, dziewczęta wyszły z wody i skierowały się śpiesznie do małej groty w nadbrzeżnej skale. Przejmujący krzyk, ale spokojny jak wezwanie, rozległ się w ciszy wieczoru. Zanim biedny rybak mógł zauważyć, co się stało, dwóch ludzi o wyglądzie surowym, uzbrojonych w długie włócznie, stanęło przed nim i patrząc surowo w oczy zapytali go:
- Kim jesteś, cudzoziemcze, że odważyłeś się zaskoczyć córki naszego potężnego Króla w czasie ich codziennej kąpieli?
- Drogo zapłacisz za to świętokradztwo - ciągnął drugi - Oczy, które ujrzały nagie ciała Córek Słońca, nie mogą więcej widzieć, jak Gwiazda ponownie wznosi się na wschodzie.
Świat zawirował wokół rybaka. Zrozumiał że te młode kobiety były Córkami Fal, a ci ludzie najprawdopodobniej mieli za zadanie czuwać nad nimi. Nie miał już żadnych wątpliwości co do losu, jaki go czeka. Nie ujrzy już wschodu Słońca.
- Czcigodni cudzoziemcy zaryzykował Sieciarz już bardziej martwy niż żywy jestem tylko biednym rybakiem i przybyłym tu pirogą z daleka. Moje nieszczęście i nędza popchnęły mnie ku tym brzegom. Niech Stwórca i Potężne Duchy, które zaludniają te wody, będą moimi świadkami, że ja nie chciałem przeszkodzić w kąpieli Dostojnej Księżniczki.
Kiedy trzej mężczyźni rozmawiali, młode kobiety, które zdążyły ochłonąć z zaskoczenia, zbliżyły się powoli. "Najwidoczniej księżniczką jest idąca w środku grupy" - pomyślał Sieciarz. Wyglądem nie różniła się od swych dwórek, tylko na środku czoła miała małą muszelkę, jakby królewski diadem. Ale jak piękną ona była, jak piękną! Jakie dostojeństwo, jaki majestat w jej postawie i sposobie noszenia głowy! Sieciarz nie mógł oderwać swoich oczu od tego stworzenia tak godnego adoracji. Córki Fal bladły z zazdrości na sam widok Księżniczki. Ale czy ona sama nie była zagubioną Syreną wśród śmiertelnych? Nogi biednego rybaka ze strachu zaczęły trząść się pod nim, kiedy ujrzał Księżniczkę zbliżającą się do niego. Delikatnym gestem dłoni odsunęła towarzyszki i dwóch strażników. Zamiast gromić spojrzeniem, spoglądała na niego z sympatią. Lekki uśmiech pojawił się na jej wargach. Przedstawiła się słodkim i melodyjnym głosem:
- Jestem Diana, jedyna córka króla tego kraju. Nie obawiaj się niczego, nie spotka cię nic złego.
I jak można wierzyć niedyskretnym uszom słuchającym tego, co ona mówiła głosem jeszcze cichszym, niemal szeptem, wyznawała:
- Ty jesteś człowiekiem, którego los przysłał do mnie. Moja stara karmicielka - oby jej Duch odpoczywał w pokoju w Królestwie Zmarłych która umiała czytać na niebie przeznaczenie ludzi i znała tysiące innych cudowności, powiedziała mi pewnego dnia: "Pamiętaj, Księżniczko, że człowiek twojego życia będzie wam przedstawiony we śnie. Nie bierz innego, tylko tego, wyśnionego." Potężni książęta przybywali z dalekich krajów i już prosili i błagali mego czcigodnego ojca o mnie, ale żaden mi się nie spodobał, ponieważ żaden nie był podobny do tego wybranego we śnie i ja wciąż oczekiwałam. Mój ojciec wiele razy mi mówił o olśniewających małżeństwach, zwłaszcza o małżeństwie z synem Króla Lasu, o którym mówiono, że jego bogactwo jest niezmierzone, jak piasek morski na plaży. Wtedy mój ojciec stracił cierpliwość, wpadł w straszliwy szał. Ale wśród łez, które ja wylałam na jego kolana, kiedy je obejmowałam, jego serce wzruszyło się i już nigdy więcej nie próbował mnie przymuszać do małżeństwa. Ale ja czułam, że smutek trawi jego serce. On stawał się coraz smętniejszy. Nie widziano go nigdy więcej, aby wraz ze swymi walecznymi wojakami uzbrojonymi w tysiąc broni straszliwych gonił nieokiełznanego Niebieskiego Wołu. Podczas święta Nowego Księżyca patrzył bezmyślnie na tancerzy-akrobatów, ale jego ciało nie wpadało w rytm świętych bębnów. On stracił nadzieję, że zobaczy moje zaślubiny, że dożyje mojego wesela. A ja jestem jedyną spadkobierczynią.
- Ale teraz, od trzech nocy, Wielki Duch Snów unosił się nad moim snem i ja widziałam, jak teraz widzę ciebie, człowieka siedzącego na Wielkiej Rybie, która spokojnie płynęła po Wielkiej Rzece. Ten człowiek zbliżył się do mnie, dotknął mojej ręki i objął mnie. Ten człowiek miał twój wygląd i zachowywał się tak samo, jak ty. Zrozumiałam, że moja godzina szczęścia przybyła. Ten człowiek, to ty! Podobasz mi się.
- Czcigodna Księżniczko wymamrotał Sieciarz pełny emocji moje uszy ledwo wierzą tym cudownym wyznaniom, która właśnie usłyszały. Czy biedny rybak, taki jak ja, jest godny tak wielkiego zaszczytu, który chciałabyś, o Księżniczko, uczynić dla mnie?
W odpowiedzi na tę wątpliwość Diana wzięła rękę tego, którego Przeznaczenie przysłało do niej i którego serce już ukochało. Przedziwny orszak uformował się i ruszył w kierunku pałacu Wielkiego Króla. Strażnicy szli na przedzie nie ośmielając się nawet pytać o powody tak dziwnego zachowania się Księżniczki. Jej towarzyszki szły za nią, w odległości wyrażającej pełny szacunek, ale po cichu podśmiewały się z Księżniczki.
Sieciarz zrozumiał... Tak, Duch Rzeki właśnie ofiarował mu skarb tysiąc razy cenniejszy od Starej Ryby. Serce Wielkiego Króla napełniło się niezmierną radością, gdy jego córka przedstawiła mu wybrańca swego serca. Jej ojciec zarządził wielkie święto, aby radować się ich zaślubinami.
A kiedy Król umarł, rybak Sieciarz i księżniczka Diana odziedziczyli jego królestwo. Żyli długo i mieli duże dzieci. Ale nikt nie wie, jak skończyło się ich życie na ziemi. Często wychodzili z pałacu nad rzekę, aby pospacerować w miejscu ich pierwszego spotkania. Wychodzili bez straży. I jednego wieczoru znikli i nie powrócili do królewskiego pałacu. Starzy ludzie powiadają, że w nocy przy pełni Księżyca, można rozpoznać niewyraźne sylwetki kobiety i mężczyzny wśród gwiazd, które odbijają się w spokojnej toni Wielkiej Rzeki.
🖤💛 Ò rëbôkù Sécôrzu i królewiónce Dianie
W kraju, dze płënie Wiôlgô Rzéka, jakô grańczi z krajã najich òjców, baro dôwno temu żił rëbôk, co miôł miono Sécôrz. Mieszkôł sóm w môłim, wiesczim dodómkù. W kòżdi dzéń, jaczi dôwôł mù Stwórca, czedë pòreny switk zaczinôł rozwidniwac niebò na wiżawie Gór Mitomandavana, Sécôrz brôł na pùczel swòje sécë i pchôcze i szedł w stronã brzegów Wiôldżi Rzéczi, żebë szëkac swòji codniowi jôdë. Colemało łów béł baro żôrotny, ale òn sã za tim nie czerowôł. Jedno blós bëło wôżné: żebë żëc. Miodny téż béł wid dnia, jaczi dôł Bóg. Nieskùńczony zdôwôł sã wòdny rum rzéczi łiszczący w słuńcu. Sécôrz czuł, jak serce stôwô sã fùl redotë i nôdzeji, czedë widzy to bezmiarné zdrzadło wòdë sklëniącé wszëtczima farwama tãdżi. „Żelë dzysô nie mdã miôł szczescégò – gôdôł do se – to witro abò zawitro pùdze mie lepi. I chto wié, mòże Stwórca jednégò dnia mie wënôdgrodzy wszëtczé te ùcemiãdzi. Jô nie òprzestónã prosëc Przódków ò codniową jôdã. Wiedno téż bãdã sã pilowôł, żebë nie òbrażac Wiôldżi Rzéczi, jakô je Mieszkanim Machtnëch Dëchów. Ti Panownicë Wałów pòrësziwają wòdã, żebë sã trzëmac z daleka òd brzegów nieczelëznë taczi jak: sëté, zdechlëzna abò czap.
Pò dniach przëchòdzëłë noce, pò nocach szłë dnie. Dwa czasë, Dzéń i Noc, szlachùją za pòrëszeniama ritmù serca. Szłë na miónczi procëmnotë: pòmëslnota i niedostónk, łów skòpicą i za môłi, żebë so dac radã z głodã. Bò dlô Sécôrza bòkadné dnie przëchòdzëłë pò biédnëch. Òn sã nie skarżił. Niegwësnota jegò pòkórnégò jistnieniô nie zmniésziwała redotë żëcô. Nie gôdô Mãdrca, że żëcé szlachùje za òbrôcającym sã kòłã? Górë i dołë, czëpë i wiwózë jidą na wëmiónczi w zemsczim rëmie.
A równak jednégò dnia cësnął na głãbòką wòdã swòje sécë mni rãdo jak wiedno. Òb czile dniów łów béł żôrotny. Czuł sã zmarachòwóny, jegò cało bëło cãżczé, wszëtczé dzéle jegò cała zrobiłë sã słabé, zmetlałé. Òb òstatną noc spôł krótkò. Przëszłë mù do głowë czôrné mëslë. Jegò żëcé zdôwało mù sã nôgle baro kòmùdné. Òsoblëwie grãdzëła mù sómnota. Jakbë chòcle miôł kògò, kòmù bë mógł dowierzac. Jakbë miôł drëcha. Jakbë miôł chòcle białkã i dzecy, chtërne bë gò pòcesziwałë, chtërne bë rozgrzéwałë jegò sztiwniejącé nodżi… Le prawie, jak òn bë mógł dac jesc tëli gãbóm, skòrno nôtëra nie bëła dlô niegò dajnô?
Tak mëslôł biédny Sécôrz, cëskającë sécë w wòdã Wiôldżi Rzéczi bez wikszi nôdzeji. Miôł zwëk czãstégò wëcyganiô jadrów, ale w ten dzéń, nimò swòjégò przënãceniô, légł na zemi i nie interesowôł sã łowã. Kùreszce mù sã sprzikrzëło, wsôdł w czôłen i zaczął cygnąc sécë. Béł gwës, że nick wiôldżégò nie naléze. Zdzëwił sã, że to wëcyganié szło mù drãgò. „Wierã mòje jadra côrnãłë ò kamiznã abò ò kãpë jaczich wòdoroscënów?” – rzekł do se ze smãtwą. Robił dali z dëbeltną mòcą. Na jegò skórze pòjawiła sã zmòklëzna. Môłi żôrotny bôcëk zakòlibôł sã i wnet bë sã zwrócył, czedë séc wpadła bënë. Rëbôk wpôdł do wòdë – tak béł zmarachòwóny robòtą nad miarã pò beznôdzejnym żdanim. Do te czuł zadzëwòwanié wëmiészóné ze strachã, że sécë sã nie pòrwałë, chòc cygnął w nich tak wiôlgą rëbã, jakô terô leżała na dnie bôta. To nie bëło do wiarë, jakô stolemnô! Rëbôk, jak le mógł pamiãtac, nigdë nie widzôł tak wiôldżi sztëczi. Nié, to nie béł krokòdil. To bëła rëba, prôwdzëwô rëba, jaką òn złapôł w swòje jadra. To béł Zwiérz. Sécôrz ni mógł jinaczi pòzwac ti rëbë. Zwiérz rësził òstro swòjima płatwama, a skùtkã tegò bëło niebezpieczné dërżenié bôta. Rëbôk béł dbë, że nôlepi mdze wrócëc jak nôrëchli na sztrąd, żebë czôłen stanął na cwiardi zemi. Czedë minął mù pierszi strach, Sécôrz zaczął mëslëc, co òn zrobi z tak wiôldżima dëtkama, jaczé niespòdzajno zarobił. Rozmëslôł, jaczi majątk mù dô nen szczestlëwi łów. Mógłbë rëbã pòkawałkòwac i przedac za dobré pieniãdze. Ale ùdbôł so dac jã królowi, jak to sã colemało robiło w taczi stojiznie. I nié le dlôte, że król dô mù za to w nôdgrodã darënczi, ale téż przëjimnąłbë rëbôka na królewsczi dwór do służbë. Taką wënôdgrodã dostôł jachtôrz, chtëren òfiarowôł królowi stolemnégò dzëka. Jachtôrze i rëbôcë to szczestnicë, co mają òsoblëwé prawa ù króla, wej jich przëstojnikama bëlë bògòwie i żëlë òni kòl króla, żebë dawac szczescé całi królewsczi familie. Królowie mielë jich za swòje fetisze i talizmanë, co niosą pòmëslnotã.
Wszëtczé te bëlné mòżlëwòtë wëfùlowałë redotą głowã rëbôka, czej chùtkò próbòwôł dojachac na sztrąd Wiôldżi Rzéczi. Ju ni miôł strachù. Czuł wiôlgą bùchã i redotã, czedë zdrzôł na dzysdniowi łów. Òna, ta Wiôlgô Rëba, bëła tu. Ta cëdnô rëba z wiôldżima wëtrzészczonyma òczama, jaczé zdrzałë beznôdzejno, z òtemkłim wiôldżim pëskã, z dwùma dłudżima wąsama, chtërne sprôwiałë, że wëzdrzało grozno i mògła wërzasnąc kòżdégò, chto jã widzôł. I ta rëba zaczãła gadac:
– Ó, rëbôkù! Baro ce proszã, pòzwòlë mie wrócëc w głãbiznã, dze mieszkóm. Zdrzë: jô jem ju stôrô. Òb lata mòje łëzdżi stałë sã żôłté, mòje płatwë téż zesztiwniałë i szlachùją za strzëną. Dôj mie ùmrzéc w głãbie wòdë, tam dze żëlë i ùmiérelë mòji przódkòwie. Czedë wëbije mòja slédnô gòdzëna, jô stónã sã jak òni białasą pianą i pòpłënã za wiecznym kòłã wałów, nigle zatopiã sã w nieòbjimnoscë òceanu bez grańców, nigle stónã sã dzélëkã wcyg òżëwającëch wałów, chtërne zagłãbią sã razã ze mną w stolemnym òceanie bez kùńca.
I rëba ni mògła ju gadac. Stracëła wiele mòcë, żebë wërzec te słowa. Ale nie òprzestôwała òtmëkac swòji gãbë, jak ten, chto sã dëszi i na wszelejaczi ôrt chce jesz rôz złapac përznã lëftu. I hewò wiôldżé łizë spłënãłë z ji proszącëch òczów. Jo! Wiôlgô Rëba cëchò płaka. Płaka za swòjim môlã mieszkaniô w głãbie wòdów, do jaczégò ni mòże wrócëc. Płaka za Wiôlgą Rzéką i swòjima Przódkama, płaka nad swòjim kawlã, jaczi na niã żdôł i jaczégò sã spòdzéwała. Terô wszëtkò zanôlégało òd rëbôka…
Sécôrz w swòjim sercu pòczuł skrëszenié, widzącë tak żałostną scenã. Ale jak: miôłbë òn terô òstawic zwësczi, jaczé czëła i jaczima ju żëła jegò dësza? Mô dali cãżkò rakòwac òd rena do wieczora? Wcyg mùszi reno wëchadac ze swòji żôrotny chëczi, a òb wieczór wracac złómóny ùmãczenim? Dali mô żëc w kòmùdze i sómnoce? Biédny człowiek nieùbëtno pòcarł rãką ò łësënã. Pò prôwdze béł baro zajiscony. Mëslôł ò Wiôldżi Rëbie, jakô bëła leno zwierzãcã dërżącym ò swój kawel, ò rëbie, jaczi òkropnô wiôlgòsc bëła wëszczérgą z ji nimòcë. Rëbôk ni mógł wicy zdrzec na cerpienia rëbë, jakô na jegò òczach marnia i dżinã. I tedë prosto zajął sã nym „Zwierzãcã”. Òbjimnął rãkama nie robiącë ji bólu i pòmalë wpùscył do wòdë, òdwrôcającë głowã, jakbë chcôł skrocëc cerpienia nieszczestlëwi rëbë. A mòże chcôł jak nôrëchli skùńczëc tã robòtã, żebë czasã nie dac sã jinym mëslóm? Mòże nie chcôł pòzwòlëc na mòżlëwòtã, żebë jegò serce sczerowało sã w jiną stronã? Mòże bë zaczął czëc żôl, czejbë za długò żdôł na zjiscenié zrechù swòjégò serca? Tak a tak, czej leno rëba dotkła wòdã, ùdostała nazôd mòc i zagłãbiła sã we westrzódk wiôldżégò wòdnégò krãcëszka. Ale zarô pòtemù wëstawiła swój wiôldżi pësk i rzekła do rëbôka:
– Mòje serce òstónie na wiedno wëfùlowóné wdzãcznotą dlô ce. Przińdze do te, że Wiôldżi Mòcny Duch Rzéczi dô cë skôrb wiele wôrtniészi jak jô, stôrô rëba. Bãdze to skôrb, z jaczégò mdzesz brôł bez kùńca i jaczégò żóden smiertelny człowiek ni mòże cë wzyc. Ten skôrb nalézesz tam, dze nicht smiertelny jesz nie doszedł.
Pòwstôł jiny wiôldżi krãcëszk z głãbiznë, towarził mù trzôsk, jakbë chto wrzucył kam w wòdã. I Wiôlgô Rëba zdżinãła. Rëbôk òstôł sóm nad wòdą i zamëslił sã na czëtima słowama – przepòwiôdnyma i krëjamnyma – jaczé rzekła do niegò Wiôlgô Rëba.
Mijałë dnie. Żëcé niosło czësto te same jiwrë, jaczima jiscył sã wiedno. Sécôrz trzimôł w krëjamnoce tã dzywną przigòdã. To nie béł dlô niegò tôczel. Nie béł żeniałi i nie gôdôł wiele z lëdzama, bò z kògùm i ò czim?
Ale òd te czasu czuł, że to wëdarzenié mô nad nim mòc i corôz barżi, z kòżdim dniã, zachãcywało do dzejaniô. Òdkądka złapôł Wiôlgą Rëbã w swòje jadra, jinszé rëbë mést so òbiecałë nie pòkazowac sã mù wicy. Jegò łowitwë bëłë corôz mniészé. Rëbôk rzekł so, że szczescé òdwrócëło sã òd niegò.
Jednégò rena zdecydowôł, że wërézëje dalek òd tegò môla, jaczi nie béł dlô niegò szczestlëwi. Rëgnął w stronã wschòdzącégò słuńca. Jachôł swòjim czôłnã długò, długò… Czile razy dôwôł sã niesc wałóm. Wëszedł na sztrąd w nym czasu, czej słuńce kùńczëło swòjã codniową wanogã i zagłãbiło sã we Wiôldżi Rzéce ò bôjkòwëch farwach, jaczé sã wcyg zmieniwałë i wcyg bëłë czarzącé. Mòcny ból pòczuł rëbôk w swòjim sercu.
– Hewò kòmùdny i sómny wieczór, w krëjamny zemi. Szlachùjã ze lëstã przëniosłim przez wòdã abò za mrówką zaczepioną do chróstu, jaką wiater przëwiôł w nieznóné – pòmëslôł. – Co mdze ze mną? Niech dobré dëchë i cénie przódków bãdą kòl mie!
Czedë zagłãbił sã w tëch smãtnëch mëslach, doczuł cos szlachùjącégò za wòłanim, jaczés głosë i szczeri smiéch. Sécôrz bôczno rozezdrzôł sã wkół. Zdôwało mù sã, że te dzywné głosë dochôdają do niegò zeza wiôldżich kamiznów, jaczé twòrzëłë môłą hôwingã. Bëło to baro krótkò placu, w jaczim wëcygnął na sztrąd swój czôłen i przërzesził do drzewa.
– Cëż to bë mògło bëc? – pòmëslôł Sécôrz.
Bòdôj w chwilë, czedë słuńce sélô swòje òstatné parminie, Syrenë, Córczi Wałów, z lubkòscą òtrzepiwają sã z wòdë nad brzegã rzéczi. Niejeden rëbôk kôrbił, że béł swiôdkã taczich rozegracjów, ale Syrenë bëłë tak płochlëwé, że nikòmù nie ùdało sã pòdéńc bliskò. Pò krótczim namëslenim, z bijącym sercã, Sécôrz sczerowôł swòje kroczi w stronã kamiznów. I czej leno za nie przeszedł… Ó, jaczi przedstôwk, jaczi snôżi òbrôz!!! Jaż drãgò bëło ùwierzëc òczóm, że to prôwdzëwé widzawiszcze, a nié ùkôzka. Zadzëwòwóny òtemkł szerok gãbã. Widzôł karno dzéwczãtów, jaczé zagłãbiwałë sã we wałë i pòdnôszałë strëdżi strzébrzny pianë. Sécôrz nie béł w sztãdze strzëmac krzikniãcô pòdzëwù. Dzéwczãta czëjącë ten òkrzik stałë sã nieùbëtné i òdwrócëłë głowë w czerënkù rëbôka, chtëren stojôł jak kam i ni mògł sã rëszëc. Sécôrz ju ni miôł wątplëwòtów, że są to Córczi Wałów. Ale co za niespòdzajnota! Miast zagłãbic sã w wòdze i na taczi ôrt schòwac sã przed frëchòwnym zdrokã smiertelnégò człowieka, dzewùsë wëszłë z rzéczi i szłë chùtkò do môłi jamë w kamiznie na sztrądze. Òstrik krzik, ale spòkójny jak wezwanié, dało czëc we wieczórny cëszë. Nigle biédny rëbôk dozdrzôł, co sã stało, dwùch lëdzy, chtërny mielë srodżi wëzdrzatk i trzimelë dłudżé péczi, stanãło przed nim i zdrzącë sëro w òczë, zapitelë gò:
– Kògùm të jes, cëzyńcu, że jes sã dôł na to, żebë nańc córczi najégò machtnégò Króla òbczas jich codniowégò kąpaniô?
– Drogò zapłacysz za to swiãtokradztwò – gôdôł drëdżi. – Òczë, jaczé widzałë nadżé cała Córków Słuńca, ni mògą ju ùzdrzec, jak Gwiôzda zôs dwigô sã na wschòdze.
Swiat zakrącył sã przed òczama rëbôka. Zrozmiôł, że te młodé białczi bëłë Córkama Wałów, a ti lëdze mielë wierã zadanié, żebë je pilowac. Ni miôł ju żódnëch wątplëwòtów, jaczi czekô gò kawel. Nie ùzdrzi ju wschòdu Słuńca.
– Tczëwôrtny cëzyńcowie – przerzekł do nich Sécôrz ju barżi ùmarłi jak żëwi. – Jô jem le biédny rëbôk, jaczi przëjachôł z daleka bôtã. Mòje nieszczescé i żôrota sczerowałë mie na ten brzég. Niech Stwórca i Mòcné Dëchë, chtërne mieszkają w tëch wòdach, bãdą mòjima swiôdkama, że jô nie chcôł zawadzac òbczas kąpaniô sã Pòczestny Królewiónczi.
Czedë trzeji chłopi gôdelë, młodé białczi, jaczé ju przëszłë do se pò zaskòkniãcym, pòmalë pòdchôdałë. „Wierã królewiónką je ta, co jidze we westrzódkù karna” – pòmëslôł Sécôrz. Nie wëzdrzała jinaczi jak ji dwórczi, leno na strzódkù łësënë miała môłą miszôrkã, jakbë królewsczi diadem. Ale jakô òna bëła pësznô, jakô snôżô! Jakô pòczestnota, jakô widzałosc w ji pòstawie i trzimanim głowë! Sécôrz nie rozmiôł òderwac swòjich òczów òd tegò stwòrzeniô tak wôrtnégò adoracji. Córczi Wałów bladłë òd zôzdroscë, czej zdrzałë na Królewiónkã. Ale òna sama bëła doch zagùbioną Syreną westrzód smiertelnëch. Nodżi rëbôka zaczãłë sã trzisc, czedë widzôł, jak Królewiónka do niegò pòdchôdô. Letëchnym zrëchã rãczi òdsënãła drëszczi i dwùch starżników. Miast gromic wezdrzenim, òbzérała gò z żëczlëwòtą. Letczi ùsmiéch pòjawił sã na ji lëpach. Przedstawiła sã miodnym i melodijnym głosã:
– Jô jem Diana, jedurnô córka króla tegò kraju. Ni miéj strachù, nie pòtkô cã nick lëchégò.
I żelë mòżemë dac wiarã niediskretnym ùszóm, jaczé słëchałë tegò, co òna gôdała baro cëchò, wnet szeptã, dodała:
– Të jes człowiekã, jaczégò przësłôł do mie kawel. Mòja stôrô żëwicelka – niech le ji Duch òdpòcziwô w ùbëtkù w Królestwie Ùmarłëch, chtërna rozmiała czëtac na niebie lëdczé namienienié i znała tësące jinszich cëdownosców, rzekła mie jednégò dnia: „Pamiãtôj, Princeskò, że człowiek twòjégò żëcô bãdze cë przedstôwiony w spikù. Nie bierz jinégò, le tegò wësnionégò”. Wiôldżi ksążãta przëjéżdżelë z daleczich krajów i proselë a błagelë mòjégò tczëwôrtnégò òjca ò mie, ale niżóden mie sã nie widzôł, bò nicht nie szlachòwôł za tim wëbrónym w spikù i jô wcyg żdała. Mój òjc wiele razy gôdôł ò bëlnëch zdënkach, òsoblëwie ò żenienim sã z sënã Króla Lasa, ò jaczim sã gôdô, że jegò bògactwò je nié do zmierzeniô, jak mòrsczi piôsk na sztrądze. Czej jô gò nie chca, tedë mój òjc stracył cerplëwòtã, dostôł ùrzasny barch. Ale westrzód łizów, jaczé jô wëlała na jegò kòlana, czedë jem je òbjimała, jegò serce sã skrëszëło i ju nigdë wicy nie próbòwôł mie zmùsziwac do zdënkù. Ale jô czëła, że w jegò sercu je smùtk. Stôwôł sã corôz kòmùdniészi. Nicht gò ju nie widzôł, jak ze swòjima dzyrsczima wòjarzama ze straszlëwą bronią nëkôł za nieprzemògłim Niebnym Wòłã. Òbczas swiãta Nowégò Miesąca zdrzôł bezmëslno na tańcowników-akrobatów, ale jegò cało nie wpôdało w ritm swiãtëch bãbnów. Stracył nôdzejã, że dożëje mòjégò wieselô. A jô jem jegò jedurną erbą.
Terô równak, òd trzech nocë, Wiôldżi Duch Snów ùnôszôł sã nad mòjim snã i jô widzała, jak terô widzã cebie, człowieka sedzącégò na Wiôldżi Rëbie, jakô spòkójno płënãła pò Wiôldżi Rzéce. Ten człowiek zblëżił sã do mie, dotkł mòji rãczi i òbjimnął mie. Wëzdrzôł jak të i zachòwiwôł sã jistno jak të. Jô zrozmiała, że mòja gòdzëna szczescô nadeszła. Ten człowiek to të! Widzysz mie sã.
– Tczëwôrtnô Królewiónkò – mërmòtôł Sécôrz, chtëren béł fùl emòcjów. – Mòje ùszë ledwò wierzą tim cëdownym wëznanióm, jaczé prawie czëłë. Biédny rëbôk, taczi jak jô, pò prôwdze je wôrt taczi pòczestnotë, jaczi chcesz, Królewiónkò, dlô mie?
W òdpòwiedzë na te wątplëwòtë Diana wzãła za rãkã tegò, chtërnégò Namienienié przësłało do ni i jaczégò ji serce ju ùkòchało. Òsoblëwi pòchód rëgnął w czerënkù pałacu Wiôldżégò Króla. Wachtôrze szlë na przódkù i ni mielë òdwôdżi, żebë sã pëtac ò przëczënë dzywnégò zachòwaniô Królewiónczi. Ji drëszczi szłë za nią, w dalekòscë pòkazywający cawné ùwôżanié, ale pò cëchù wëszczérzałë sã z Princesczi.
Sécôrz zrozmiôł… Jo, Duch Rzéczi prawie òfiarowôł mù skôrb tësąc razy wôrtniészi jak Stôrô Rëba. Serce Wiôldżégò Króla wëfùlowało sã nadzwëkòwą redotą, czej jegò córka przedstawiła mù wëbrańca swòjégò serca. Ji òjc ògłosył wiôldżé swiãto, żebë redowac sã jich zdënkã.
A czedë Król ùmarł, rëbôk Sécôrz i królewiónka Diana erbòwelë jegò królestwò. Żëlë długò i mielë wiele dzecy. Ale nicht nie wié, jak skùńczëło sã jich żëcé na zemi. Czãsto wëchòdzëlë z pałacu nad rzékã, żebë szpacérowac w môlu jich pierszégò zéńdzeniô. Wëchòdzëlë bez starżë. I jednégò wieczora zniknãlë i nie wrócëlë do królewsczégò pałacu. Stôri lëdze prawią, że òb noc, jak je pôłniô Miesądza, jidze pòznac niewërazné pòstacje białczi i chłopa westrzód gwiôzdów, jaczé sã òdbijają w spòkójny tonie Wiôldżi Rzéczi.
[en] Kashubian Legend of the Fisherman Weaver and Princess Diana
The legend of the Fisherman, Weaver, and Princess Diana. In the land where the Great River flows, which borders the land of our fathers, a very long time ago, there lived a fisherman named Weaver. He lived alone in a small country house. Every day that was given to him by the Maker, when the morning dawn was beginning to lighten the sky at the height of the Mitomandavana Mountains, Weaver would take his nets and harpoon on his back and walk towards the banks of the Great River to seek his daily provender. Most often the catch was very meager, but that did not matter to him. Only one thing was important: to live. Also sweet was the light of day that God gave. The water of the river, glistening in the sun, seemed endless. Weaver felt his heart fill with joy and hope at the sight of that immeasurable mirror of water sparkling with all the colors of the rainbow. "If I don't get lucky today," he said to himself, "I'll get lucky tomorrow or the day after tomorrow. And who knows, maybe one day the Maker will reward me for all these hardships. I will not stop asking the Ancestors for daily food for me. I will also always beware of insulting the Great River, which is the Dwelling of the Mighty Spirits. Those Lords of the Waves move the water to keep away impurities from the banks, such as fat, carrion and ordinary dirt.
Days were followed by nights; nights were followed by days. The two times, Day and Night, are like the two movements of the heart's rhythm. The two opposites were mutually supporting each other: prosperity and scarcity, the catch too abundant and the catch too scarce to satisfy the hunger. For Weaver, days of prosperity were followed by days of poverty. Our man did not complain. The uncertainty of his humble existence did not diminish the joy of life. Does not the Sage say that life is like a spinning wheel? Mountains and pits, peaks and ravines follow one another in the earth's space.
And yet, one day he cast his nets into the deep waters less jolly than usual. For several days the catch was meager. He felt tired, his body was sluggish, all parts of his body weak, flabby. Last night he slept briefly. Dark thoughts were nagging him. Suddenly his life seemed very sad. Loneliness was particularly hard on him. If only he had someone he could trust. If only he had a friend. If at least he had a wife and children to comfort him, to warm his stiff legs... But just how could he feed so many mouths when nature had not been generous to him?
So thought the poor Weaver, throwing his nets into the water of the Great River without much conviction. He was in the habit of pulling out his nets frequently, but that day, contrary to his custom, he stretched himself out on the ground without taking any interest in the catch. Finally, bored, he got into the pirogue and began pulling the net convinced that he would find nothing much. He was surprised at some of the resistance the net offered. "I suppose my net got snagged on a rock or on clumps of some seaweed?" he said to himself with melancholy. He redoubled his effort. His skin was covered with drops of sweat. The fragile poor pirogue rocked and nearly capsized when the net fell into the pirogue. The fisherman fell into the water because of the excessive effort after the hopeless wait, as well as because of the surprise, mixed with fright, that the net did not break in spite of such a large fish. At the bottom of his pirogue lay a huge fish. It was unbelievable how huge it was! The fisherman, as far as he could remember, had never seen such a big fish. No, it was not a crocodile. It was a fish, a real fish that he had caught in his net. It was an Animal. Weaver could not name the fish otherwise. The Animal moved its fins violently causing the pirogue to vibrate dangerously. The fisherman thought it prudent to return to shore as soon as possible so that the pirogue would settle on solid ground. When the initial fear had passed, the fisherman began to wonder what he would do with the great fortune that had unexpectedly fallen to him. He wondered what fortune this lucky catch would bring him. He could have quartered it and sold it at a good price. But he decided to offer it to the king, as is customary in similar circumstances. And not only because the king would reward him with gifts, but he would also be received into the king's court for services. Thus was rewarded the hunter who offered the king a boar of immense size. Hunters and fishermen were the lucky ones especially favored by the king, for they were protégés of the gods and lived by the king’s side to bring happiness to the entire royal family. Kings surrounded themselves with them as fetishes and talismans bringing good fortune.
All these wonderful prospects filled the fisherman's head with joy as he hastily tried to swim to the bank of the Great River. His fear had already left him. He was bursting with pride and joy as he looked at today's catch. It, the Great Fish, was here, this wonderful fish with its big bulging eyes looking hopeless, its big open mouth, its two long whiskers that made it look menacing, capable of frightening anyone who looked at it. And this fish began to speak:
„Oh, fisherman! I beseech thee greatly, let me return to the depths of my abode. Look: I am already old. Over the years my scales have turned yellow and my fins have also become stiff and reed-like. Let me die in the depths of the water, where my ancestors lived and died. When my last hour strikes, I will become like them, a whitish foam and I will follow the eternal wheel of the waves before I sink into the immensity of the endless ocean, before I become a part of the ever-living waves that plunge with me into the vast ocean without end.”
And then the fish could no longer speak. It had lost much of its strength to speak the words. But it did not stop opening its mouth, like one who is suffocating and wants at all costs to catch some air once more. And behold, great tears flowed from her pleading eyes. Yes, the Big Fish was crying silently. She mourned her abode in the depths of the waters, to which it cannot return. It wept for the Great River and for its Ancestors, it wept for the fate that awaited and expected it. Now everything depends on the fisherman...
In his heart, Weaver felt moved at the sight of so pathetic a scene. But how: should he now give up the advantages which his soul had intuited and already lived by? Must he still toil hard from morning to evening? Must he still leave his miserable cottage in the morning, and return in the evening broken with fatigue? Must he continue to live a sad life of solitude? The poor man nervously rubbed his forehead with his hand. Truly, he was greatly perplexed. He thought of the Great Fish, which was just an animal trembling for its fate, a fish whose monstrous size was a mockery to its powerlessness. The fisherman could no longer watch the suffering of the fish, which was languishing and dying before his eyes. And then he simply took care of this "Animal". He put his arms around it without causing it any pain and slowly released it into the water, turning his head as if he wanted to shorten the suffering of the unfortunate fish. Or maybe he wanted to finish the job as quickly as possible, so as not to succumb to other thoughts? Maybe he didn't want to risk his heart going in another direction? Maybe he would regret what he was doing if he procrastinated too much in completing his heart's desire? In any case, once the fish had just touched the water, it recovered and plunged into the middle of the great whirlpool. But immediately afterwards it put out its great mouth and said to the fisherman:
“My heart will always remain filled with gratitude for you. It will so happen that the Great Mighty River Spirit is offering you a treasure a thousand times more precious than I, an old fish. It will be a treasure from which you will draw endlessly and of which no mortal could deprive you. You will find this treasure where no mortal has ever been before.”
Another great whirlpool arose from the depths of the waters, accompanied by the noise similar to that made by a boulder thrown into the water. And the Great Fish disappeared. The fisherman remained alone by the water and thought about the foreboding and unclear words he had heard spoken to him by the Great Fish.
Days went by. Life brought the very same problems he had always worried about. Weaver guarded the secret about this strange adventure. It came to him without difficulty. He was not married and did not talk much with people, because what about and with whom?
But from then on he felt that the event took possession of him and encouraged him to action more and more, day by day. Since he caught the Big Fish in his net, the other fish seemed to have agreed not to show themselves to him again. His catches were getting smaller and smaller. The fisherman said to himself that fortune had turned on him.
One morning he made a decision to move away from this place that was not happy for him. He rode off into the sunset. He rowed his pirogue for a long, long time... Several times he let the waves roll in. He came ashore just as the sun was finishing its day's journey and plunged into the Great River of fairy colors, ever changing, ever dazzling. An aching pain squeezed the fisherman's heart.
„Here I am, gloomy and lonely, in the evening, in a land of mystery, I am like a leaf brought by water or an ant attached to a brushwood that the wind has brought into the unknown”, he thought. “What will become of me? May the good spirits and shadows of the ancestors be with me!”
While he was immersed in these sad thoughts, something like a calling, some voices, some hearty laughter came to Weaver’s ears , who looked carefully around. It seemed to him that these strange sounds were coming from behind the large rocks which formed a small cove. It was very near the spot where he had taken his pirogue ashore and tied it to a tree.
“What could it be?”, Weaver thought.
It is said that as the sun sends out its last rays, the Sirens, Daughters of the Waves, find pleasure in shaking off the water on the riverbank. Many are the fishermen who told of witnessing such pastimes, but the Sirens were so shy that no one managed to approach them. After a brief hesitation, with his heart pounding, the Fisherman directed his steps toward the rocks. And scarcely had he passed behind them.... Oh, what a spectacle, what a lovely sight!!! Oh, how hard it is for the eyes to believe that this is a real spectacle and not a phantom. He opened his mouth wide in astonishment. To his eyes appeared a group of girls dipping into the waves and raising streams of silvery foam. Weaver could not hold back a cry of delight. Startled by this unusual cry, the girls turned their heads toward the fisherman, who stood petrified and unable to move. Weaver no longer doubted that these were the Daughters of the Waves. But what a surprise! Instead of simply plunging into the water and thus protecting themselves from the mortal's indiscreet glances, the girls emerged from the water and headed hurriedly for a small cave in the coastal rock. A piercing scream, yet as calm as a calling, rang out in the silence of the evening. Before the poor fisherman could notice what had happened, two stern-looking men, armed with long spears, stood before him and, looking sternly into his eyes, asked him:
“Who are you, foreigner, that you dared to surprise the daughters of our mighty King during their daily bath?”
“ You will pay dearly for this sacrilege," continued the other. "The eyes that have seen the naked bodies of the Daughters of the Sun can no longer see the Star rise again in the east.”
The world swirled around the fisherman. He realized that these young women were the Daughters of the Waves, and these people were most likely tasked with watching over them. He no longer had any doubts about the fate that awaited him. He would not see the sunrise again.
“Honourable foreigners”, risked Weaver, already more dead than alive. “I am but a poor fisherman and came here by pirogue from afar. My misfortune and poverty have driven me towards these shores. May the Maker and the Mighty Spirits that populate these waters be my witnesses that I did not want to disturb the bath of the Dignified Princess.”
As the three men talked, the young women, who had managed to cool down from their surprise, approached slowly. "Apparently the princess is walking in the middle of the group", Weaver thought. She was no different in appearance from her court ladies, except that she had a small shell in the middle of her forehead, like a royal diadem. But how beautiful she was, how beautiful! What dignity, what majesty in her attitude and the way she carried her head! Weaver could not take his eyes off this creature so worthy of adoration. The Daughters of the Waves were pale with envy at the mere sight of the Princess. But was she not herself a lost Siren among mortals? The poor fisherman's legs began to shake with fear when he saw the Princess approaching him. With a gentle gesture of her hand, she pushed her companions and the two guards away. Instead of threatening with her gaze, she looked at him with kindness. A delicate smile appeared on her lips. She introduced herself in a sweet and melodious voice:
“I am Diana, the only daughter of the king of this country. Fear nothing, no harm will befall you.”
And how can one believe the indiscreet ears listening to what she said in a voice even quieter, almost a whisper, she confessed:
“You are the man whom fate has sent to me. My old provider - may her Spirit rest in peace in the Kingdom of the Dead - who could read in the sky the destiny of men and knew a thousand other marvels, said to me one day: <> Mighty princes were coming from distant countries and they had already asked and begged my honourable father for my hand in marriage, but none of them pleased me because none resembled the one chosen in the dream and I was still waiting. My father had told me many times of dazzling marriages, especially the marriage to the son of the King of the Forest, of whom it was said that his wealth was immeasurable, like the sand of the sea on the beach. Then my father lost his patience and went into a terrible rage. But in the midst of the tears I shed on his lap as I embraced them, his heart was moved and he never again tried to coerce me into marriage. But I could feel the sadness consuming his heart. He grew more and more sorrowful. He was never seen again with his brave warriors armed with a thousand terrible weapons chasing the unbridled Blue Ox. During the New Moon festival, he gazed mindlessly at the acrobat dancers, but his body did not fall into the rhythm of the sacred drums. He has lost hope that he will see my nuptials, that he will live to see my wedding. And I am the only heiress.”
“But now, for three nights, the Great Spirit of Dreams has been hovering over my dream, and I have seen, as I now see you, a man sitting on the Great Fish, which swam peacefully on the Great River. This man came close to me, touched my arm and embraced me. This man had your appearance and acted just like you. I realized that my hour of happiness had arrived. This man, it is you! I like you.”
„Honourable Princess," muttered the fisherman full of emotion. “My ears can hardly believe the wonderful confession they have just heard. Is a poor fisherman like me worthy of such a great honor that you, oh, Princess, would like to do for me?”
In response to this doubt, Diana took the hand of the one whom Destiny had sent to her and whom her heart already loved. The strange processionformed and moved towards the palace of the Great King. The guards walked at the front without even daring to ask why the Princess was behaving so strangely. Her companions followed her, at a distance expressing complete respect, but silently laughing at the Princess.
Weaver understood... Yes, the River Spirit had just offered him a treasure a thousand times more precious than the Old Fish. The Great King's heart was filled with immeasurable joy when his daughter presented him with the chosen one of her heart. Her father had ordered a great feast to rejoice in their nuptials.
And when the King died, Weaver the fisherman and Princess Diana inherited his kingdom. They lived long lives and had big children. But no one knows how their life on earth ended. They often went out of the palace to the river to walk at the place where they first met. They went out without a guard. And one evening they disappeared and did not return to the royal palace. Old people say that at night on a full moon, you can recognize the indistinct silhouettes of a man and a woman among the stars that are reflected in the calm waters of the Great River.
2. Legendy Kaszubskie o bursztynie
O bursztynie Gdy Pan Bóg obdarzył Kaszuby tym co Mu pozostało
Wspaniałe ptaki leciały, a zwierzęta szły do boru.....
Pan Bóg uniósł rękę i rozległ się szum.
Od północy leciał gryf,
który w szponach trzymał ogromny
kawał bursztynu, gorejącego niczym
złoto w promieniach słońca. Wrzucił go w głębiny
skrzącej się w słońcu zatoki i wówczas woda rozprysła się
aż do nieba...
- Ten bursztyn stanowi wartość całych Kaszub - powiedział Pan Bóg.
Anioł upadł na kolana i ucałował Jego dobrotliwą rękę.
Wtedy Pan Bóg podniósł anioła i rzekł:
- Będziesz wiernym stróżem tego pięknego zakątka ziemi.
Uradowany anioł natychmiast zleciał na dół i do dziś strzeże
naszego Pomorza, żeby mu się nie przytrafiło nic złego.
A smętek - zły duch, jak dotąd nie może nic wskórać.
Gdy nastaną czasy strasznej biedy, wtedy odnajdzie się ten jantar,
a jego cena uratuje nasz kraj od zguby.
🖤💛 Ò bùrsztinie
Czedë Pón Bóg dôł w darënkù Kaszëbóm, to, co Mù òstało, bëlné ptôchë lecałë, a zwierzãta szłë do bòru… Pón Bóg pòdniósł rãkã i dało czëc szemar. Òd nordë lecôł grif, chtëren trzimôł w pazurach stolemny sztëczk bùrsztinu, gòrającégò jakbë złoto w parminiach słuńca. Cësnął gò w głãbinë
skrzącégò sã w słuńcu wikù i wnenczas wòda rozprisknãła sã jaż do nieba…
– Ten jantar mô wôrtnotã całëch Kaszëb – rzekł Pón Bóg.
Aniół ùpôdł na kòlana i kùsznął Jegò dobrotną rãkã.
Tej Pón Bóg pòdniósł anioła i rzekł:
– Bãdzesz wiérnym wachtôrzã tegò pësznégò dzélëka zemi. Ùredóny aniół natëchstopach zlecôł na dół i do dzysô pilëje najégò Pòmòrzô, żebë mù sã nie trafiło nick lëchégò. A smãtk – lëchi duch, jak donądka ni mòże nijak dobëc.
Czedë przińdą czasë wiôldżi biédë, tej naléze sã ten jantar, a jegò priz ùretô naji krôj òd zgùbë.
[en] Kashubian Legends about Amber
About amber When the Lord bestowed upon Kashubia what he had left
Magnificent birds flew, and animals went to the woods...
The Lord lifted His hand and there was a noise.
From the north flew a griffon,
who held in his claws a huge
piece of amber, burning like
gold in the sunlight. He threw it into the depths
of the glistening bay and then the water splashed
up to the sky...
“This amber is the value of the whole Kashubian region", said the Lord.
The angel fell to its knees and kissed the Lord’s benevolent hand.
Then the Lord raised the angel and said:
“You will be a faithful guardian of this beautiful corner of the earth.”
The overjoyed angel immediately flew down and to this day protects
Pomerania so that nothing bad happens to it.
And Smãtk - an evil spirit, so far can do nothing.
When the times of dire poverty come, then this amber will be found,
and its price will save our country from destruction.
3. Legenda Kaszubska o powstaniu Kaszub
Powstanie Kaszub Gdy Pan Bóg stworzył już cały świat, usiadł
na swoim niebieskim tronie, zawołał aniołów i rzekł:
-Zobaczcie miłe duchy, jak cudowne jest moje dzieło, które wykonałem.
Aniołowie rozejrzeli się po całej ziemi, klaskali w dłonie i mówili:
- Ojcze wszystko jest wspaniałe, wszystko nam się podoba.
Jeden z aniołów stał jednak na uboczu i był smutny.
- Dlaczego się nie cieszysz? - spytał go Pan Bóg.
- Panie - odrzekł anioł - Spójrz na ten biedny kraj kaszubski.
To są tylko martwe piaski.
Czy jeszcze jest coś w Twojej Wszechmocy, aby ten kraj upiększyć?
-Masz rację, muszę zobaczyć-powiedział wstając Pan Bóg,
a po chwili dodał:
- Jeszcze nieco mi zostało.
Gdy wypowiedział wszechmocne słowo, stał się cud.
Na środku piaszczystych Kaszub powstały pagórki pokryte
szumiącymi drzewami, a między nimi migotały błękitne
oczka-piękne jeziora pełne smacznych ryb,
soczyste łąki, a na nich fiołkowe wrzosowiska zroszone krzykiem
cudownych ptaków, lasy igliwiem pachnące.
Tylko na północy Kaszub pozostały piaszczyste plaże, śnieżno-białe wydmy z klifowymi brzegami i błyszczało srebro "wielkiej wody"..
🖤💛 Pòwstanié Kaszëb
Czedë Pón Bóg stwòrził ju całi swiat, sôdł na swòjim niebnym tronie, zawòłôł aniołów i rzekł:
– Zdrzëta, miłé dëchë, jak cëdny je mój dokôz, jaczi jô ùsadzył.
Aniołowie rozezdrzelë sã pò całi zemi, kòskelë w rãce i gôdelë:
– Òjcze, wszëtkò je bëlné, wszëtkò sã nama widzy.
Jeden z aniołów stojôł równak na stronie i béł smùtny.
– Dlôcze sã nie redëjesz? – spitôł gò Pón Bóg.
– Panie – òdrzekł aniół – zdrzë na ten biédny kaszëbsczi krôj. To są leno martwé piôsczi. Je jesz cos w Twòji Wszechmòcë, żebë ten krôj stôł sã pëszniészi?
– Môsz prôwdã, mùszã òbaczëc – pòwiedzôł Pón Bóg i wstôł, a pò chwilë dodôł:
– Jesz përznã mie òstało.
Czedë wërzekł wszechmòcné słowò, stôł sã cud. Na westrzódkù piôszczëtëch Kaszëb pòwstałë grzëpë òkrëté szëmiącyma drzewama, a midzë nima mërgałë cemnomòdré òczka – snôżé jezora fùl smacznëch rëbów, socznëch łąków, a na nich lilewé wrzosë wëfùlowóné krzikã cëdnëch ptôchów, lasë pôchnącé jaglewim.
Blós na nordze Kaszëb òstałë piôszczëté pieglëszcza, sniéżnobiôłé dunë z klifòwima brzegama i łiszczało strzébro „wiôldżi wòdë”…
[en] Kashubian Legend about how Kashubia was created
The Creation of Kashubia When God had created the whole world, he sat down
on his heavenly throne, he called the angels and said:
“Look ye kind spirits, how marvelous is the work that I have done.”
The angels looked all over the earth, clapped their hands and said:
“Father everything is wonderful, everything pleases us.”
One of the angels, however, stood off to the side and was sad.
“Why are you not happy? “, God asked him.
“My Lord”, answered the angel. “Look at this poor Kashubian country.
These are only dead sands.
Is there anything else in Your Almighty power to beautify this country?”
“You are right, I have to see”, said God standing up,
and then added:
“I still have a little left to do.”
When he spoke the almighty word, a miracle happened.
In the middle of the sandy Kashubia, hills covered with
with rustling trees have risen, and between them glittered blue
eyes - beautiful lakes full of tasty fish,
succulent meadows, and on them violet heath, sprinkled with the cry
of wonderful birds, forests smelling of conifer needles.
Only in the north of Kaszuby remained sandy beaches, snow-white dunes with cliff shores and the silver of "big water" glittered.
4. Legendy Kaszubskie o mądrym rybaku
O mądrym rybaku i głupim diable Pierwszy rybak, który osiedlił się w pobliżu Lisiego Jaru nazywał się Fabisz. Bałtyk byk wówczas morzem spokojnym i gładkim. Samotnego rybaka napastował jednak miejscowy diabeł - purtk. Nękany Fabisz pewny swej odporności - postanowił zbadać siłę kusego purtka. Zgodził się oddać mu dusze pod warunkiem że bies utrzyma w miejscu kotwice jego żeglującej łodzi. Kiedy wypłynęli daleko w morze. rybak zgodnie z umową przywiązał diabła do kotwicy. Przeżegnał go i wrzucił do wody. Łódka jednak, mimo wiatru płynęła coraz wolniej i zwycięstwo diabła było bliskie. Wówczas rybak, nie widząc innego wyjścia. odciął linę łącząca łódkę z kotwicą i zawrócił do brzegu. Purtk poszedł na dno wraz z kotwicą. I choć od tego czasu nikt już nie zakłócał spokoju Fabisza, to Bałtyk przy Rozewskiej Głowie zmienił się bardzo. Kiedy bowiem diabeł próbuje wydostać się z pułapki zastawionej nań przez przebiegłego Kaszuba, morze zaczyna wrzeć, a z jego głębin daje się słyszeć straszliwy ryk oszukanego diabła.
🖤💛 Ò mądrim rëbôkù i głupim diôble
Pierszi rëbôk, jaczi zamieszkôł krótkò Lëségò Żłobù zwôł sã Fabisz. Bôłt béł wnenczas spòkójnym i głôdczim mòrzã. Sómnégò rëbôka mãcził równak môlowi diôbéł – pùrtk. Gnãbiony Fabisz bãdącë gwës swòji òdpòrnoscë ùdbôł so sprawdzëc, jakô je mòc kùségò pùrtka. Zgòdzył sã òddac mù dëszã pòd warënkã, że biés ùtrzimô w môlu kòtew jegò żeglëjącégò bôta. Czedë wëjachelë dalek w mòrze, rëbôk zgódno z dogôdënkã przërzesził diôbła do kòtwie. Przeżegnôł gò i cësnął do wòdë. Bôt równak nimò wiatru płënął corôz pòmalni i diôbéł béł krótkò tegò, żebë dobëc. Wnenczas rëbôk, nie wiedzącë so jinszi radë òdcął linã parłãczącą ãker z czôłnã i wrócył do brzegù. Pùrtk szedł na dno razã z kòtwią. I chòc òd tegò czasu ju nicht nie narëszôł ùbëtkù Fabisza, to Bôłt kòl Rozewsczi Głowë baro sã zmienił. Czedë wej diôbéł próbùje wińc z łapicë, w jaką zamkł gò chitri Kaszëba, mòrze zaczinô brëslowac, a z jegò szoru je czëc straszlëwi rëk zmanionégò diôbła.
[en] Kashubian Legend of the Wise Fisherman
The wise fisherman and the foolish devil The first fisherman who settled near Lisi Jar was called Fabisz. The Baltic Sea was then a calm and smooth sea. However, the lonely fisherman was harassed by the local devil - Pùrtk. The harassed Fabisz, confident of his resilience, decided to test the strength of the short Pùrtk. He agreed to give him his soul on condition that the devil would hold the anchors of his sailing boat. When they sailed far out to sea, the fisherman, in accordance with the agreement, tied the devil to the anchor. He made the sign of the cross over him and threw him into the water. However, the boat was sailing more and more slowly in spite of the wind and the victory of the devil was near. The fisherman, seeing no other way out, cut off the rope connecting the boat with the anchor and turned back to shore. Pùrtk went to the bottom together with the anchor. And although no one has disturbed Fabisz's peace since then, the Baltic Sea at Głowa Rozewska has changed a lot. When the devil tries to get out of the trap set for him by the cunning Kashubian man, the sea starts to boil, and from its depths the terrible roar of the deceived devil can be heard.
5. Legendy Kaszubskie o rybaku i Juracie
o rybaku i JuracieOd dawien dawna prowadził przez ziemię polską handlowy szlak zwany "bursztynowym". W pierwszych wiekach naszej ery przybywali tu kupcy rzymscy po bursztyn, zwany wówczas jantarem, który częściej ceniony był wyżej niż złoto. Jeszcze przed panowaniem Mieszka I i jego syna króla Bolesława Chrobrego zaczęli przyjeżdżać kupcy z Dalekiego Wschodu. Od XV w. zasłynęły w ówczesnym świecie gdańskie wyroby z bursztynu.
Przez długie wieki wspomagał on rybaków w latach "chudych", kiedy sieci bywały puste, a szalejące wichry zalewały brzegi, niszcząc łodzie i sieci, a czasem nie jedną rybacką checz. Zbierane wtedy okruchy tego złocistego morskiego kamienia, wyrzucanego z dna Bałtyku, znajdowały chętnych nabywców, jednych bogacąc, ratując innych od widma głodu. Ale ludność nie wiedziała, skąd się "to cudo" bierze. Wierzono, że dzieje się to za sprawą walki dobrych duchów ze złymi. I tak powstała baśń o pięknej Juracie i zemście boga Perkuna. Na dnie Bałtyku, w okolicach dzisiejszego Półwyspu Helskiego, miała swój piękny złocisty pałac królowa boginek morskich Jurata. Była to dobra królowa. Nie pozwalała boginkom swawolnymi psotami wyrządzać żadnej szkody rybakom. Choć pracowali ciężko, byli biedni, połowy mieli skromne i głód często zaglądał do ich checzy. A były one nędzne, bez okien, okopcone dymem wydobywającym się przez dziurę w dachu z tlącego się dzień i noc ogniska. Pewnego razu królowa zapragnęła pokazać swoim dworkom ciężką pracę rybaków. Opuściła więc swój wspaniały zamek i ukryła się z nimi w kępie nadmorskich krzewów w pobliżu miejsca, skąd zwykle wyruszali na połów.
- Spójrzcie - rzekła - przed rozpoczęciem połowu składają bogom ofiarę. Sami nie są syci, a jednak każdy z nich choć po najmniejszym kawałeczku podpłomyka rzuca do morza na przebłaganie bogów za popełnione winy i z prośbą o obfity połów. Czyż nie są to dobrzy ludzie?
- To może im pomożemy? - zapytała najmłodsza boginka.
- Ależ tak, tak - zakrzyknęły pozostałe. - Trzeba im pomóc. Ty, o pani - zwróciły się do Juraty - jesteś królową, masz moc czarnoksięską, spełnimy wszystkie twoje rozkazy.
Uśmiechnęła się piękna Jurata i rzekła: - Zaczarujemy bezmyślne wichry, które burzą toń morza i zatapiają łodzie. Każda z was wypłynie na powierzchnię i będzie śpiewać pieśni o miłości. Wichry, wsłuchując się w nie, polecą za wami, a wy popłyniecie daleko od miejsca, w którym rybacy będą łowić ryby.
Dziwili się później rybacy, że złagodniały fale, nie szarpią już i nie wywracają ich skromnych maleńkich łodzi, sieci są ciężkie od ryb i nikt już nie wraca z pustymi rękami do checzy. Co silniejsi i młodsi łowili nawet we dnie i w nocy. A kobiety płatały dorsze, śledzie i flądry, suszyły je w słońcu, wędziły lub soliły na zapas w przepaścistych i do tej pory pustych beczkach.
- posłuchajcie mnie, ojcowie - powiedział pewnego razu najmłodszy, ale mądry i pracowity rybak zwany Tosiem. - To nie są zwyczajne połowy, ktoś nam pomaga. Ale kto?
- Rację ma - odrzekli starsi - może to rusałki, a może jakieś dobre bóstwo Morza?
- Boginek i rusałek się wam zachciało - zajazgotały białki - my już wam nie wystarczamy, co?
- Głupie - ofuknął je stary Ksander. - Macie syte brzuchy, to się już wam w tych owczych łbach poprzewracało. Trzeba coś postanowić... rozpalmy święty ogień na brzegu przy pełni księżyca, a jako ofiarę nieznanym mocom niechaj każdy rzuci nań najtłuściejszą rybę z ostatniego połowu. Jeśli ofiara zostanie przyjęta, ogień buchnie ku niebu, przecie ktoś się pojawi. Ino się nie strachajcie. Będziemy śpiewali stare święte pieśni - nie stanie się nam krzywda. Drzewiej, za moich dziecinnych lat, taki był zwyczaj.
Rybacy zrobili dokładnie tak, jak poradził im stary Ksander. Kiedy ogromny rumiany podpłomyk pogrążył się w falach morza, a na jego miejsce powoli wytaczał się pyzaty roześmiany księżyc, rozpalili przygotowane ognisko. I choć ufali starcowi, serca ich biły nie spokojnie. A nuż się dobre bóstwo obrazi? Z wielką wrażliwością, wzbudzając w sobie wiarę i nadzieję, rozpoczęli błagalne śpiewy. W pewnej chwili rozwarły się fale morza i wynurzyła się z nich młoda, nadzwyczajnej urody dziewczyna. Zamilkli, trochę zdziwieni, trochę przestraszeni. Stali niepewni, nie wiedząc co teraz będzie z nimi. - Nie lękajcie się - ozwała się ona melodyjnym głosem. - Jestem królową tej wody. Na jej dnie mam pałac i wiele wiernych boginek. Odkąd tu zamieszkam, poznałam waszą ciężką pracę i mizerne życie. Przekonałam się, że jesteście ludem uczciwym. I dlatego postanowiłam wam pomóc. Niczego w zamian nie żądam.
Dookoła ogniska przez dłuższą chwilę panowała cisza. Nagle z tłumu wysunął się młody piękny rybak Toś i patrząc śmiało na królową postąpił ku niej kilka kroków. Pokłonił się nisko i rzekł: - Miłościwa pani, nawet nie znamy waszego imienia, a chciałbym ułożyć pieśń na waszą cześć. Jako podziękowanie będziemy ją śpiewać przed każdym wypłynięciem na połów.
Podobała się królowej odwaga rybaka, odparła więc łaskawie:
- Zwą mnie Jurata albo Bursztynka. Tobie zaś dziękuję za dobre chęci. Z przyjemnością będę słuchała tej pieśni - i uśmiechnęła się tak słodko, że aż rybakowi zabiło gwałtownie serce.
Połowy nadal były obfite, a rybacy składali królowej swoje skromne dary i śpiewali pieśń którą ułożył młody rybak. Wnet zrozumieli, że zakochał się w niej bez pamięci. Ale nie bali się o jego los, bo wiedzieli, że Jurata ma dobre serce.
Rybacy nie spodziewali się, że pieśń usłyszy nie tylko Jurata, ale i Perkun, potężny bóg Morza i Ziemi. Postanowił on przekonać się, czy rzeczywiście Jurata jest tak piękna, jak śpiewają rybacy. kiedy przybył do podwodnego pałacu, zakochał się w Juracie od pierwszego wejrzenia. - Jurato! - zawołał - jak to się stało, że do tej pory ciebie nie widziałem? Nie spotkałem nigdzie?
- Nie zainteresowałeś się, panie, biednymi - odrzekła śmiało królowa. - Gdybyś postąpił tak jak ja, śpiewaliby i o tobie.
- Nie potrzebuję ich śpiewu - odparł dumnie. - Pragnę ciebie. Jestem bogiem i mam władzę nad całą ziemią.
- Właśnie - odparła - żądza władzy przesłoniła ci dobro tego ludu. Ale ja - nie pokocham ciebie, panie. Moje serce należy do młodego rybaka i tylko jego poślubię.
- Szalona! - krzyknął rozgniewany Perkun. - Zastanów się! Daję ci pięć dni do namysłu. Jeśli odmówisz, moja zemsta spadnie na ciebie, na rybaka i jego ziomków. - To powiedziawszy odpłynął wśród wzburzonych fal.
Młody rybak także pokochał gorąco królową, ale nie śmiał jej wyznać swojego uczucia, zresztą od owego wieczoru nigdy już jej nie spotkał, chociaż codziennie śpiewał swoją pieśń, pełną miłości i tęsknoty. Ale oto pewnego razu, wracając samotnie z połowu, ujrzał Juratę siedzącą przy dogasającym ognisku na morskim brzegu. Serce zabiło mu gwałtownie i nie mógł opanować drżenia rąk, gdy wyciągał łódkę na piasek. - Czego się lękasz? - zapytała królowa - miłości? To najpiękniejsze uczucie. Ja też cię pokochałam od pierwszego spotkania. Czy poszedłbyś ze mną do pałacu? A może masz rodzinę? Żonę? Matkę?
- Nie, pani - wyjąkał Toś - jestem samotny, całkiem samotny...
- Nie jesteś już samotny, masz mnie. Ale śpieszmy się! Zostaw sieci i łódź na brzegu. Bóg Perkun dał mi tylko pięć dni do namysłu. Czy chcesz je spędzić ze mną?
- O moja ukochana królowo! Tak! Tak! - zawołał rybak.
- Ale pamiętaj, że po upływie tego czasu oboje zginiemy.
- Niech się tak stanie!
Wtedy Jurata objęła go za szyję i pierwsza złożyła pocałunek na jego ustach. I popłynęli do cudownego jantarowego pałacu na dnie Bałtyku. Królowa opowiedziała boginkom o rozmowie z bogiem Perkunem i swoim postanowieniu. Każda z nich, gdy zechce, może opuścić pałac, te, które pozostaną - zginą wraz z nią. Zdecydowały, że zostaną wszystkie.Perkun po upływie pięciu dni dowiedział się całej prawdy o królowej i młodym rybaku i wówczas uderzył potężnym piorunem w podwodny pałac Juraty. Zginęła Jurata, zginął młody rybak i wszystkie boginki morskie. Cały pałac, zbudowany ze złocistego kamienia, rozsypał się w gruzy. Woda wzburzona wściekłością Perkuna wyrzucała jego okruchy na morski brzeg. Zdziwieni i przerażeni rybacy nieprędko odkryli prawdę. A kiedy zrozumieli, że oto ich ukochana opiekunka i mądry młody rybak zginęli, aby swoją śmiercią zapewnić im życie - z wdzięczności nazwali swoją osadę - Jurata, a złocisty kamień - bursztynem.
🖤💛 Ò rëbôkù i Jurace
Lata lateczné prowadzył przez pòlską zemiã handlowi tur zwóny „bùrsztinowim”. W pierszich wiekach naji erë przëbiwelë tu rzimsczi kùpcowie pò bùrsztin, zwóny téż jantarã, jaczi miôł colemało wikszą wôrtnotã jak złoto. Jesz przed rządama Mieszka i jegò sëna, króla Bòlesława Chrobrégò, zaczãlë przëjeżdzac kùpcowie z Daleczégò Wschòdu. Òd XV w. znóné bëłë w tamtoczasnym swiece gduńsczé wërobinë z bùrsztinu.
Òb dłudżé wieczi bëła to wspòmóżka dlô rëbôków w biédnëch latach, czej sécë biwałë lózé, a szôlejącé wiatrë zaléwałë sztrąd, niszczącë bôtë i jadra, a tej-sej niejednã rëbacką chëcz. Na zebróné tedë òkrëszënë tegò złocëstégò mòrsczégò kamienia, wërzucónégò z dna Bôłtu, bëlë chãtny kùpcowie, co jednëch zbògacëło, a jinëch retało òd głodu. Ale lëdze nie wiedzelë, skądka sã „to cos cëdownégò” bierze. Wierzëlë, że pòwstôwô na skùtk biôtczi dobrëch dëchów ze złima. I tak òstała ùsadzonô brawãda ò snôżi Jurace i pòmsce bòga Perkùna.
Na dnie Bôłtu, w òkòlim dzysdniowégò Hélsczégò Półòstrowù, miała swój pëszny złoti pałac królewô mòrsczich bòdżinków Jurata. Bëła to bëlnô królewô. Nie pòzwôla bòdżinkóm psotnyma wërglama robic niżódny szkòdë rëbôkóm, chtërny cãżkò rakòwelë, bëlë biédny, łowitwë mielë słabé i głód czãsto zazérôł jima do chëczów. A te jich dodomë bëłë żôrotné, bez òknów, òsmòlony dëmã, jaczi wëdobiwôł sã przez dzurã w dakù ze żôlącégò sã òb dzéń i noc ògniszcza. Jednégò razu królewô chcała pòkazac swòjim dwórkóm drãgą robòtã rëbôków. Òstawiła tej swój widzałi zómk i zatacëła sã z nima w kãpie kòlmòrsczich krzów, krótkò môla, skądka colemało wëjéżdżelë rëbaczëc.
– Zdrzëta – rzekła – przed zaczãcym łowieniô skłôdają bògóm òfiarã. Sami nie są najadłi, a równak kòżdi z nich chòcle pò nômniészim sztëczkù brëlocha cëskô w mòrze, żebë przebłagac bògów za swòje winë i z prosbą ò bòkadny łów. Nie są to dobri lëdze?
– Tej mòże chcemë jima pòmòc? – zapitała nômłodszô bòdżinka.
– Ale jo, jo – zawòłałë jinszé. – Mùszimë jima pòmòc. Wë – rzekłë do Juratë – jesce królewą, môce czarodzejską mòc, zjiscymë wszëtczé wasze nôkazë.
Ùsmiéchnãła sã snôżô Jurata i rzekła: – Zaczarzimë bezmëslné wiatrë, jaczé jurzą szor mòrza i topią bôtë. Kòżdô z waji wëpłënie na wiérzch i bãdze spiewac piesnie ò miłoce. Wiatrë, słëchającë jich, pòlecą za wama, a wa pòpłënieta dalek òd môla, w jaczim rëbôcë bãdą łowic.
Dzëwòwelë sã pózni rëbôcë, że wałë sã stałë łagódné, nie szamòtają ju i nie zwrôcają jich biédnëch môłëch bôtów, jadra są cãżczé òd rëbów i nicht ju nie wrôcô bez łowitwë do chëczë. Mòcniészi i młodszi rëbaczëlë nawetka òb dzéń i òb noc. A białczi rozkrojiwałë pòmùchle, sledze i bańtczi, sëszëłë je na słuńcu, kùrzëłë abò solëłë na pózniészi czas i kładłë do wiôldżich próżnëch beczków.
– Słëchôjta, òjcowie – rzekł jednégò razu nômłodszi, ale mądri i robòcy rëbôk, zwóny Toszã. – To nie są zwëkłé łowitwë, chtos nama pòmôgô. Ale chto?
– Mô prôwdã – rzeklë starszi – mòże to mòrzëce, a mòże jaczé dobré bóżstwò Mòrza?
– Bòdżinczi i mòrzëce wama w głowach – jamrotałë białczi. – Më ju wama nie sygniemë?
– Głupé – szkalowôł na nie stôri Ksãder. – Jesta najadłé, to sã wama w tëch òwczich łepach pòprzewrôcało. Mùszimë cos ùdbac… Chcemë rozpalëc swiãti òdżin na sztrądze òbczas pôłni miesądza, a jakno òfiarã nieznónym mòcóm niech kòżdi cësnie do niegò nôsëtszą rëbã ze slédnégò łowù. Jeżlë òfiara òstónie przëjimniãtô, òdżin chôłpnie do nieba, przecã chtos sã zjawi. Leno ni miéjta strachù. Bãdzemë spiéwelë stôré swiãté piesnie – nie stónie sã nama krziwda. Dôwni, za mòjich dzecnëch lat, taczi béł zwëk.
Rëbôcë zrobilë wszëtkò tak, jak doradzył jima stôri Ksãder. Czej wiôldżé różewé słuńce schòwało sã w mòrsczich wałach, a na jegò plac pòmalë pòjôwiôł sã pùzowati rozesmióny miesądz, rozpôlëlë przërëchtowóné ògniszcze. I chòc wierzëlë starcowi, jich serca biłë niespòkójno. A cëż, jeżlë sã dobré bóżstwò òbrazy? Z wiôlgą wrazlëwòtą, bùdzącë w se wiarã i nôdzejã, zaczãlë błagalné spiéwë. W jedny chwilë òtemkłë sã wałë mòrza i wëpłënãło z nich młodé, nadzwëk snôżé dzéwczã. Damilë, kąsk zadzëwòwóny, kąsk wërzasłi. Stojelë niegwësny, nie wiedzącë, co terô z nima mdze.
– Nie bòjita sã – rzekło dzéwczã melodijnym głosã. – Jô jem królewą ti wòdë. Na ji dnie móm pałac i wiele wiérnëch bòdżinków. Òdkądka tu mieszkóm, pòznôwóm wajã drãgą robòtã i żôrotné żëcé. Jem sã dozna, że jesta ùtcëwim lëdã i dlôte jô so ùdbała wama pòmòc. Niczegò za to nie chcã.
Wkół ògniszcza òb dłëgszi sztërk bëło sztël. Wtim spòmidzë lëdztwa wëszedł młodi fòrsz rëbôk Tosz i zdrzącë dzyrskò na królewą zrobił czile kroków w ji starnã. Pòkłónił sã niskò i rzekł:
– Łaskawô wastno, nawetka nie znómë waszégò miona, a jô bë chcôł stwòrzëc piesniã na waszã tczã. Jakno pòdzãkòwanié mdzemë jã spiéwelë przed kòżdim rëgniãcym na łów.
Widzała sã królewi zuchternosc knôpa, tej żëczno òdrzekła:
– Móm miono Jurata abò Bùrsztinka. A tobie dzãkùjã za dobré chãcë. Z lubkòsca bãdã słëchała ti piesnie – i ùsmiéchnãła sã tak miodno, że jaż rëbôkòwi mòcni zabiło serce.
Pòłowë wcyg bëłë bòkadné, a rëbôcë òddôwelë królewi swòje skrómné darënczi i spiéwelë piesń, jaką ùsadzył młodi Tosz. Chùtkò zrozmielë, że knôp baro mòckò sã zakòchôł w bòdżince. Ale ni mielë strachù ò jegò kawel, bò wiedzelë, że Jurata mô dobré serce.
Rëbôcë nie spòdzéwelë sã, że piesń ùczëje nié blós Jurata, ale i Perkùn, machtny bóg Mòrza i Zemi. Ùdbôł òn so doznac sã, czë pò prôwdze Jurata je tak pësznô, jak spiéwają rëbôcë. Czedë przëbéł do pòdwòdnégò pałacu, dorazu zakòchôł sã w królewi.
– Jurato! – zawòłôł. – Jak to sã stało, że donëchczôs jô ce nie widzôł i nigdze nie pòtkôł?
– Bò jesce sã nie interesowelë biédôkama – òdrzekło drist dzéwczã. – Jak Wë bë zrobilë tak jak jô, to bë spiéwelë i ò Was.
– Nie brëkùjã jich spiéwù – òdpòwiedzôł bùszno. – Jô chcã cebie. Jem bògã i rządzã całą zemią.
– Në prawie – òdrzekła. – Pragłosc władzë zakrëła przed Wami dobro tegò lëdu. Ale jô nie pòkòchóm Was. Mòje serce słëchô młodémù rëbôkòwi i blós z nim sã òżeniã.
– Szôlonô! – wrzasnął rozgòrzony Perkùn. – Przemëslë so to! Dôwóm cë piãc dni do namëszleniô. Jeżlë sã nie zgòdzysz, mòja pòmsta spadnie na cebie, na rëbôka i jegò domôków.
Czej to rzekł, òdpłënął westrzód zbôłdowónëch wałów.
Młodi rëbôk téż pòkòchôł gòrąco królewą, ale ni miôł òdwôdżi ji wëznac swòjégò wseczëcô. A do tegò, òd tegò wieczora nigdë ju ji nie widzôł, chòc dzéń w dzéń spiéwôł swòjã piesń, fùl miłotë i teskniączczi. Ale jednégò razu ùzdrzôł Juratã sedzącą kòl gasnącégò ògniszcza na mòrsczim sztrądze. Serce mòcni mù zabiło i ni mógł zatrzëmac dërżeniô rãków, czej wëcygôł bôt na piôsk.
– Czegò sã bòjisz? – zapitała królewô. – Miłotë? To nôpiãkniészé wseczëcé. Jô téż ce pòkòchała òd pierszégò pòtkaniô. Të bë nie szedł ze mną do pałacu? A mòże môsz familiã? Białkã? Matkã?
– Nié, królewò – wëjikôł Tosz. – Jô jem sómny, czësto sóm…
– Nie jes ju sómny, môsz mie. Ale chcemë sã pòspiewac! Òstawi jadra i bôt na sztrądze. Bóg Perkùn dôł mie leno piãc dni na namëszlenié. Chcesz je spãdzëc ze mną?
– Ó, mòja ùkòchónô królewô! Jo! Jo! – zawòłôł rëbôk.
– Ale pamiãtôj, że czej minie ten czas, òbëdwòje zdżiniemë.
– Niech tak mdze.
Tedë Jurata òbjimnãła gò za szëjã i pierszô kùsznãła gò w lëpë. I pòpłënãlë do cëdownégò jantarowégò pałacu na dnie Bôłtu. Królewô òpòwiedza bòdżinkóm ò gôdce z bògã Perkùnã i ò swòjim rozsądzenim. Kòżdô z nich, czej mdze chcała, mòże òpùscëc pałac, a te, co òstóną, zdżiną razã z nią. Zdecydowałë, że òstóną wszëtczé. Perkùn pò piãc dniach dowiedzôł sã prôwdë ò królewi i młodim rëbôkù i cësnął machtnym piorënã w pòdwòdny pałac Juratë. Zdżinãła òna, zdżinął młodi rëbôk i wszëtczé mòrsczé bòdżinczi. Całi pałac, zbùdowóny ze złotawégò kamienia, szedł w përzënë. Wòda zbôłdowónô gòrzã Perkùna wërzucała jegò néżczi na mòrsczi sztrąd. Zadzëwòwóny i ùrzasłi rëbôcë długò nie znelë prôwdë. A czej zrozmielë, że jich ùkòchónô królewô i mądri rëbôk zdżinãlë, żebë swòją smiercą zagwësnic jima żëcé – z wdzãcznotë pòzwelë swòjã wies Jurata, a złotawi kam – bùrsztinã.
[en] Kashubian Legends of the Fisherman and Jurata
About the Fisherman and Jurata From ancient times, the trade route called the "amber route" led through the Polish land. In the first centuries of our era Roman merchants used to come here to buy amber, then called “jantar”, which was often valued higher than gold. Even before the reign of Mieszko I and his son, King Bolesław Chrobry, merchants from the Far East started coming here. Since the 15th century amber products from Gdańsk became famous.
For centuries, it helped fishermen in “poor” years, when the nets were empty and raging winds flooded the shores, destroying boats and nets, and sometimes even a fisherman's cottage. The collected crumbs of this golden sea stone, thrown out from the bottom of the Baltic Sea, found willing buyers, enriching some and saving others from starvation. But people did not know where "this wonder" came from. It was believed that it was a result of a fight between good and evil spirits. And so the tale of beautiful Jurata and the revenge of the god Perkun was created. At the bottom of the Baltic Sea, in the area of today's Hel Peninsula, the queen of the sea goddesses, Jurata, had her beautiful golden palace. She was a good queen. She did not allow the goddesses to cause any harm to the fishermen with their playful mischief. Though they worked hard, they were poor, their catches were meagre, and hunger often entered their cottages. And they were miserable, without windows, smeared with smoke coming out of a hole in the roof from a smouldering fire day and night. Once the queen wanted to show her court ladies the hard work of the fishermen. So she left her magnificent castle and hid with them in a clump of seaside bushes near the place from where they usually set out to fish.
“Look," she said, "before fishing they make an offering to the gods. They are not full themselves, and yet each of them throws at least a small piece of bread into the sea to beg the gods for the faults they have committed and to ask for a rich catch. Are they not good people?”
“So why don't we help them?”, asked the youngest goddess.
“Yes, yes," shouted the others. “We must help them. You, my lady," they said to Jurata, "you are the queen, you have the power of sorcery, we will do all your commands".
The beautiful Jurata smiled and said: “We will enchant the mindless whirlwinds that storm the sea and sink the boats. Each of you will float to the surface and will sing songs of love. The winds, listening to them, will fly after you, and you will sail far away from the place where the fishermen will fish.”
Later, the fishermen were surprised that the waves had mellowed, that they no longer jerked and capsized their modest little boats, that the nets were heavy with fish, and that no one returned empty-handed to their boats. The stronger and younger people fished day and night. And the women flaked cod, herring and flounder, dried them in the sun, smoked them or salted them for stock in abyssal and so far empty barrels.
“Listen to me, fathers," said once the youngest but wise and hard-working fisherman called Toś. – “This is no ordinary fishing, someone is helping us. But who?”
“He is right," said the elders, "perhaps it is the fairies, or some good deity of the sea?”
“You want goddesses and mermaids," the wives grumbled, "We are not enough for you anymore, are we?”
“Silly women”, the old Ksander scolded them. “You have full bellies, but you've already gone mad in your sheep's heads. Something must be decided... Let's light a sacred fire on the shore at full moon, and as an offering to unknown powers, let everyone throw on it the fattest fish from the last catch. If the offering is accepted, the fire will burst into the sky, and someone will appear. Do not have fear, though. We will sing the old sacred songs - no harm will come to us. In the old days, when I was a child, that was the custom.”
The fishermen did exactly as old Ksander had advised them. When the huge, golden brown bread had sunk into the waves of the sea, and the chubby, laughing moon was slowly rolling out in its place, they lit the prepared fire. And though they trusted the old man, their hearts beat uneasily. What if the good deity was offended? With great tenderness, inspiring faith and hope in one another, they began to sing supplication songs. At a certain moment the waves of the sea opened and a young girl of extraordinary beauty emerged from them. They fell silent, a little surprised, a little frightened. They stood uncertain, not knowing what would happen to them now. “Do not be afraid," she said in a melodious voice. “I am the queen of this water. At its bottom I have a palace and many faithful goddesses. Since I have lived here, I have come to know your hard work and miserable life. I have seen that you are an honest people. And so I have decided to help you. I ask nothing in return.”
There was silence around the campfire for a long while. Suddenly a beautiful young fisherman, Toś, came out of the crowd and, looking boldly at the Queen, took a few steps towards her. He bowed low and said: “Dear lady, we do not even know your name, but I would like to compose a song in your honour. As a means of saying thank you, we will sing it before we go out to fish.”
The queen liked the courage of the fisherman, and she answered kindly:
“I shall be called Jurata or Bursztynka. And I thank thee for thy good will. I will listen to this song with pleasure," and she smiled so sweetly that the fisherman's heart beat rapidly.
The catches continued to be plentiful, and the fishermen offered their humble gifts to the Queen and sang the song which the young fisherman had composed. Soon they realized that he had fallen madly in love with her. But they did not fear for his fate, because they knew that Jurata had a good heart.
What the fishermen didn't expect was that not only Jurata heard the song, but also Perkun, the powerful god of the Sea and the Earth. He decided to see for himself if Jurata is really as beautiful as the fishermen sing. When he arrived at the underwater palace, he fell in love with Jurata at first sight. “Jurata!”, he cried, “how come I have not seen you so far? I haven't seen you anywhere?”
“You have no interest in the poor, my lord," said the queen boldly. “If you had acted as I did, they would have sung about you too.
“I do not need their singing," he answered proudly. “I want you. I am a god and have power over all the earth.”
“Exactly," she answered, "your lust for power has blinded you to the good of this people. But I will not love you, my lord. My heart belongs to the young fisherman, and only he will I marry.
“Madwoman!”, shouted the angry Perkun. “Think about it! I give you five days to think it over. If you refuse, my vengeance will fall on you, the fisherman and his people. “ Having said this, he sailed away among the angry waves.
The young fisherman also loved the queen dearly, but did not dare to confess his feelings to her, and from that evening he never saw her again, although he sang his song of love and longing every day. But one day, coming back from fishing alone, he saw Jurata sitting by the fire on the seashore. His heart was racing and he could not stop his hands from trembling as he pulled the boat out onto the sand. “What are you afraid of?”, asked the Queen, "Of love? It is the most beautiful feeling. I loved you too from the first time I met you. Would you come with me to the palace? Or do you have a family? A wife? A mother?”
“No, my lady," Toś stuttered, "I'm lonely, quite lonely...”
“You are no longer lonely, you have me. But let's hurry! Leave the nets and the boat on the shore. The god Perkun has given me only five days to think. Do you wish to spend them with me?”
“O my beloved queen! Yes! Yes!“, cried the fisherman.”
“But remember, after this time we shall both die.”
“Let it be so!”
Then Jurata embraced him by the neck and kissed him first on the lips. And they sailed to the wonderful amber palace at the bottom of the Baltic Sea. The Queen told the goddesses about her conversation with Perkun and her decision. Each of them could leave the palace if she wished, those who remained would die with her. They decided that all of them would stay. After five days had passed, Perkun found out the whole truth about the queen and the young fisherman and then struck Jurata's underwater palace with a powerful lightning bolt. Jurata died, the young fisherman died and all the sea goddesses died. The whole palace, built of golden stone, crumbled into rubble. Water agitated by Perkun's rage threw its crumbs on the sea shore. Surprised and terrified, the fishermen soon discovered the truth. And when they realized that their beloved protector and the wise young fisherman had died to save their lives, they gratefully named their settlement Jurata, and the golden stone - amber.
6. Legenda Kaszubska o tabace na Kaszubach
Tabaka na Kaszubach Dziś trudno w to uwierzyć, ale Kaszubi kiedyś nie zażywali tabaki.
A trafiła na Kaszuby tak: W północnej części tej krainy żył bardzo uczynny i wyrozumiały chłop. Był bardzo dobry dla żony i dzieci. Nawet z sąsiadami żył w zgodzie. Był tak radosny i dla wszystkich życzliwy, że szybko wybaczano mu drobne słabostki, które przecież miał, jak każdy człowiek. Bardzo złościło to diabła.
Od dawna zastanawiał się, jak skusić tego chłopa do ciężkiego grzechu albo, jeszcze lepiej, zdobyć jego duszę. W końcu wymyślił iście szatański plan.
Zaorał pazurami kawał ziemi i zasiał tytoń.
Przechodził tamtędy nasz chłop. Na to właśnie czekał diabeł. Od razu wyszedł mu naprzeciw w ludzkiej postaci i zwraca się milutkim głosem
- Czy mógłbyś mi pomóc, szanowny gospodarzu? Pierwszy raz zaszedłem w te strony i widzę tu jakieś nowe ziele, nie znam go i bardzo jestem ciekaw, jak się nazywa i co się z niego robi. Pewnie mieszkasz w tej wiosce i z pewnością zdradzisz mi nazwę tej rośliny.
Chłopu niezręcznie było teraz się przyznać, że choć tu mieszka, pierwszy raz widzi taką roślinę. Nieznajomy mógłby pomyśleć, że nie chce mu pomóc.
Więc z zatroskaną miną odpowiedział:
- No tak wiem, ale właśnie ta nazwa wyleciała mi z głowy. Poczekaj, zaraz pójdę i zapytam się żony.
Na to diabeł;
- A to cudownie, jesteś bardzo uprzejmy. Przyjdę tu jutro o tej samej porze, wtedy mi powiesz. Trzymam cię za słowo! Chyba nie chcesz mnie oszukać. Na wszelki wypadek obiecaj, że gdybyś nie dotrzymał słowa, oddasz mi duszę
Cóż miał robić chłop- potwierdził. Tak to już jest, że jedno kłamstwo pociąga za sobą drugie i do niczego dobrego nie prowadzi.
Chłop wchodzi do domu, spuszcza głowę, żona się niepokoi, wypytuje męża, ten nic nie mówi, w końcu opowiedział wszystko.
Żona oblepiła ubranie piórami, poszła na diabelskie pole i zaczęła skakać, deptać ziele i tarzać się po nim. Gdy ujrzał to diabeł, wykrzykuje;
- Coś ty za jedna?! A pójdziesz ty mi stąd! A sio! Wynocha z tytoniu!
Kobieta wraca do domu i mówi mężowi...
Nazajutrz chłop spotyka się z diabłem i mów: ...- te ziela to tytoń
Zaskoczony i upokorzony diabeł uciekł do piekła.
Tytoń wkrótce wysechł i pokruszył się. Kiedy gospodarz wąchał ten aromatyczny proszek, niechcący wciągnął odrobinę do nosa.
Zwyczaj zażywania tabaki szybko rozprzestrzenił się na całe Kaszuby i przetrwał do dziś. Sprytnej żony kaszubskiego chłopa nikt już nie pamięta, może tylko najstarsi Kaszubi, którzy tabakę nazywają czasem diabelskim zielem.
🖤💛 Tobaka na Kaszëbach
Dzysô drãgò je w to wierzëc, ale Kaszëbi czedës nie zażiwelë tobaczi.
A trafiła na Kaszëbë tak:
W nordowim dzélu ti krôjnë mieszkôł chãtny do pòmòcë i wërozëmiałi chłop. Béł baro dobri dlô białczi i dzecy. Nawetka z sąsadama żił w zgòdze. Béł tak redotny i żëczny dlô wszëtczich, że chùtkò lëdze wëbôcziwelë mù môłé fele, jaczé doch miôł jak kòżdi człowiek. Baro gòrzëło to diôbła.
Òd dôwna mëslôł, jak skùsëc tegò chłopa do cãżczégò grzéchù abò, jesz lepi, ùdostac jegò dëszã. Kùńc kùńców wëmëslił prôwdzëwie szatańsczi plan.
Zaòrôł pazurama sztëk zemi i zasôł tobakã.
Przechòdzył tądka naji chłop. Na to prawie żdôł diôbéł. Dorazu wëszedł mù naprocëm w lëdzczi pòstacji i rzekł milecznym głosã.
– Mòżece mie pòmòc, gòspòdarzu? Pierszi rôz jô zaszedł w te stronë i widzã tu jaczés nowé zelé, nie znóm gò i baro jem czekawi, jak sã zwie i co sã z niegò robi. Gwës mieszkôce w ti wiosce i wierã zdradzyce mie pòzwã ti roscënë.
Chłop nie chcôł sã przëznac, że chòc tu mieszkô, pierszi rôz widzy taką roscënã. Nieznajomi bë mógł pòmëslëc, że nie chce mù pòmòc.
Tej ze zajisconą mùnią òdrzekł:
– Në jo, wiém, ale prawie jem zabéł. Pòżdôj, zarô pùdã i zapitóm białkã.
Na to diôbéł.
– A to bëlno, jes baro żëczny. Przińdã tu witro w ti sami gòdzënie, tedë mie pòwiész. Wierzã, że nie pùszczôsz słów na wiater. Mést nie chcesz mie òcëganic? Na wszelejaczi przëtrôfk przërzekni, że jakbës nie dotrzimôł òbiecënkù, to òddôsz mie dëszã.
Co miôł chłop zrobic? Pòcwierdzył. Tak to ju je, że jedno łżélstwò cygnie za sobą drëdżé i do niczegò dobrégò nie prowadzy.
Chłop szedł dodóm, spùscył głowã, a nieùbëtnô białka dopitiwa gò, cëż sã stało. Nen nick nie chcôł gadac, ale kùreszce òpòwiedzôł ji wszëtkò.
Białka òblepiła òbleczënk piórama, szła na diôbelsczé pòle i zaczãła skakac, deptac zelé i kùlac sã w nim. Czej diôbéł to ùzdrzôł, zarëczôł:
– Co të jes za jedna?! A bãdzesz të mie stądka szła! Biéj precz! Nëkôj z tobaczi!
Białka wróca dodóm i òpòwiedza to chłopù.
Na drëdżi dzéń ten spòtkôł sã z diôbłã i rzekł:
– To zelé to je tobaka.
Zaskòkłi i pòniżony diôbéł zwiornął do piekła.
Tobaka chùtkò wëschła i sã pòkrëszëła. Czedë gbùr wòniôł ten pôchnący piszk, niechcący wcygnął përznã do nosa.
Zwëk zażiwaniô tobaczi flot sã rozkòscérził na całé Kaszëbë i przedërchôł do dzysdnia. Chitri białczi kaszëbsczégò chłopa nicht ju nie pamiãtô, mòże leno nôstarszi Kaszëbi, chtërny tej-sej zwią tobakã diôbelsczim zelëskã.
[en] Kashubian Legend about snuff in Kashubia. Legend about snuff.
Today it is hard to believe but Kashubians did not take snuff in the past.
But it came to Kashubia like this: In the northern part of this land lived a very helpful and understanding peasant. He was very good to his wife and children. He lived in harmony even with his neighbors. He was so cheerful and kind to everyone that people quickly forgave him minor shortcomings, which he had, just like any other man. This made the devil very angry.
For a long time he had been wondering how to tempt this peasant to a heavy sin or, better still, to win his soul. Finally, he came up with a truly fiendish plan.
He plowed a piece of land with his claws and sowed tobacco.
Our peasant was passing that way. This is what the devil was waiting for. He immediately confronted him in his human form and said in a nice voice:
“Could you help me, dear farmer? It is the first time I have been in this area, and I see a new herb, I don't know it, and I am very curious what it is called and what can be made out of it. You probably live in this village and will surely tell me the name of this plant.”
It was awkward now for the peasant to admit that although he lives here, this is the first time he has seen such a plant. The stranger might think that he did not want to help him.
So he answered with a concerned look on his face:
“Well yes I know, but that very name slipped my mind. Wait, I will go and ask my wife.”
So the devil said;
“That's wonderful, you're very kind. I will come here tomorrow at the same time, then you will tell me. I hold you to your word! You don't want to deceive me. Just in case you don't keep your word, promise to give me your soul.”
What was the peasant to do? He nodded his head. That's the way it is, one lie follows another and leads to nothing good.
The peasant went into the house, lowered his head, the wife became anxious and questioned her husband, who said nothing, but finally told her everything.
The wife covered her clothes with feathers, went to the devil's field, and started jumping, trampling the weed, and rolling on it. When the devil saw this, he exclaimed;
- Who are you? Come away from me! Shoo! Get out of the tobacco!
The woman goes home and tells her husband...
The next day, the peasant meets the devil and says: “This herb is tobacco.”
Surprised and humiliated, the devil fled to hell.
The tobacco soon dried out and crumbled. When the farmer smelled the aromatic powder, he inadvertently snorted a little into his nose.
The custom of taking snuff quickly spread to the whole region of Kashubia and has survived until today. Nobody remembers the clever wife of the Kashubian peasant anymore, maybe only the oldest Kashubians who sometimes call snuff the devil's herb.
7. Legenda Kaszubska o tym kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu.
Kto pierwszy zapalił ogień na RozewiuUwięziony przez Fabisza w głębinach morskich u przylądka rozewskiego diabeł stał się postrachem wszystkich żeglarzy. Jednak najgroźniejszym okazał się wystający z morza granitowy głaz, który do dziś zowią "Frank". Skąd to imię? Otóż pewien bogaty kupiec i żeglarz noszący to właśnie imię we wszystkie swoje podróże zabierał ukochana córkę Kristę, bowiem wierzył, ze jej obecność przynosi mu szczęście. Rozpieszczał ją, kupując w czasie podróży do Gdańska klejnoty i stroje. Ona zaś swą urodą i urokliwym śpiewem umilała czas podróży ojcu i załodze.
Pewnego razu, gdy Frank miał wypłynąć z Gdańska w stronę Kołobrzegu ostrzegano go aby został w porcie, bo zbliża się sztorm. Ale Frank wierzył, że obecność Kristy zapewni mu bezpieczeństwo w największym sztormie. Wypłynąwszy, jak zwykle poprosił córkę, aby zaczęła nucić swe urokliwie pieśni. Sternik zasłuchany, nie zauważył że zbliżają się do miejsca. gdzie szaleje uwięziony w głębinach diabeł. Statek wpadł na wystający głaz i roztrzaskał się. Uratowała się jedynie Krista, która wspiąwszy się na urwisko, ułożyła stos i chciała zapalić ogień aby wskazać żeglarzom drogę ratunku. Bez krzesiwa i hubki była jednak bezradna wszystkich żeglarzy wraz z jej ojcem pochłonęło morze.
Zwabiony rozpaczliwym krzykiem dziewczyny przybiegł w to miejsce młody rybak Fabisz, który mieszkał w Lisim Jarze. Zaopiekował się Kristą i młodzi zakochali się od pierwszego wejrzenia. Pobrali się i zamieszkali na Rozewskiej Kępie. Odtąd każdej nocy Krista rozpalała ogień by uchronić innych żeglarzy od losu jaki spotkał jej ojca, by omijali głaz, który od owego nieszczęścia nosi imię "Frank". Gdy Krista umarła. ogień zapalali jej potomkowie.
🖤💛 Chto pierszi zapôlił òdżin na Rozewiu
Diôbéł, jaczégò Fabisz skłódkòwôł w mòrsczi tonie kòl rozewsczégò cypla, stôł sã zagrôżbą dlô wszëtczich żeglarzów. Równak nôgrozniészim òkôzôł sã wëstôwający z mòrza granitowi kam, jaczi do dzysô zwią „Frank”. Skądka je to miono? Hewò jeden bògati kùpc i żeglôrz, jaczi tak sã prawie nazéwôł, brôł na wszëtczé swòje rézë ùkòchóną córkã Kristã, bò wierził, że ji bëtnosc dôwô mù szczescé. Rozpùszczôł jã kùpùjącë òb drogã do Gduńska wôrtné kamienie i ruchna. A òna swòją pësznotą i czarzącym spiéwã ùmilała czas rézë òjcu i òkrãtnikóm.
Jednégò razu, czej Frank miôł rëgnąc z Gduńska w strona Kòlbrzegù, òstrzégelë gò, żebë òstôł w pòrce, bò nadchôdô sztorëm. Ale Frank wierził, że bëtnosc Kristë zagwësni mù bezpiek òbczas nôwikszich arkùnów. Czej wëpłënął, jak wiedno prosył córkã, żebë zaczãła nócëc swòje ùroklëwé piesnie. Sztirnik zasłëchóny nie dozdrzôł, że zbliżają sã do môla, dze szôleje ùrzeszony w głãbie diôbéł. Òkrãt wpôdł na wëstôwający kam i szedł w përzënë. Ùretała sã blós Krista, chtërna weszła na ùrzmã, zrëchtowała sztapel i chcała zapôlëc òdżin, żebë pòkazac żeglarzóm drogã retënkù. Bez krzosëdła i żôgwi ni mògła równak nick zrobic. Wszëtczich żeglarzów razã z ji òjcã wcygnãło mòrze.
Przëchłoscony rozpaczlëwim krzikã dzéwczãca przënëkôł w nen môl młodi rëbôk Fabisz, chtëren mieszkôł w Lësim Żłobie. Zadbôł ò Kristã i młodi zakòchelë sã òd pierszégò pòtkaniô. Òżenilë sã i zamieszkelë na Rozewsczi Kãpie. Òdtądka noc w noc Krista rozpôlała òdżin, żebë òchrónic jinëch żeglarzów òd tegò, co trafiło sã ji òjcu, żebë òmijelë kam, jaczi òd negò nieszczescô mô miono „Frank”. Czej Krista ùmarła, òdżin zapôliwelë ji pòtómcë.
[en] Kashubian legends about who first lit the fire in Rozewie.
Who first lit the fire in Rozewie The devil trapped by Fabisz in the depths of the sea at Cape Rozewie became the terror of all sailors. However, the most dangerous one was a granite boulder protruding from the sea, which is still called "Frank". Where did the name come from? Well, a rich merchant and sailor bearing that name took his beloved daughter Krista on all his voyages, because he believed that her presence brought him luck. He spoiled her by buying jewels and clothes during his trips to Gdańsk. She, in turn, with her beauty and charming singing made the journey pleasant for her father and the crew.
Once when Frank was about to set sail from Gdańsk towards Kołobrzeg he was warned to stay in the harbour because of a storm approaching. But Frank believed that Krista's presence would keep him safe in the biggest storm. When he set sail, he asked his daughter to start humming her charming songs. The helmsman, listening intently, did not notice that they were approaching the place where the devil, trapped in the depths, was rampaging. The ship crashed into a boulder and shattered. The only one who survived was Krista, who climbed up the cliff, made a pile and tried to light a fire to show the sailors the way to rescue them. However, without a flint and tinder she was helpless. All the sailors, including her father, were swallowed by the sea.
Lured by the girl's desperate screams, a young fisherman Fabisz, who lived in Lisi Jar, came to the place. He took care of Krista and they fell in love at first sight. They got married and moved to Rozewska Kępa. Every night Krista lit a fire to protect other sailors from the fate that had befallen her father. When Krista died, the fire was lit by her descendants.
8. Legenda Kaszubska o przemienionych w buki
Przemienieni w bukiOgień na Rozewiu nigdy nie wygasł. Kolejni Fabisze dobrze spełniali swe obowiązki. Wybudowanej na rozkaz polskiego króla wieży nigdy nie opuszczali. Nawet ciała ich grzebano nie na swarzewskim czy żarnowieckim cmentarzu, lecz tu pod wieżą. Za panowania króla Zygmunta latarnikiem był młody Wit, ostatni potomek Kristy i Fabisza. Pokochał on śliczna Agnieszkę, córkę sołtysa z Tupadeł. Co ranka spotykali się nad brzegiem morza, ona śpiewała, on dla niej zrywał najpiękniejsze kwiaty. O zmierzchu Wit niezmiennie wracał do latarni.
Poczyniono już wszelkie przygotowania uroczystych a hucznych zaślubin, gdy ostatniej nocy przed ślubem na morzu pojawiły się szwedzkie żaglowce króla Gustawa. Zarzuciły kotwice pod Lisim Jarem i najeżdżcy wtargnęli na kępę. Wit był w rozterce. Z jednej strony chciał biec do Tupadeł, ostrzec narzeczoną i tamtejszych ludzi przed niebezpieczeństwem. Z drugiej jednak przypomniał sobie przysięgę złożoną na puckim zamku, że od zmroku do świtu nigdy nie opuści latarni. Wierny ślubowaniu pozostał na posterunku. Podkładał do ognia drew, aby choć w ten sposób zwrócił uwagę mieszkańców. Jednak pierwsi spostrzegli go najeżdżcy. Z Lisiego Jaru wąską drożyną ruszył podjazd w kierunku wieży. Wdarli się do baszty i rozkazali ugasić ogień. Wit nie posłuchał. Własną piersią zasłoni ognisko, lecz padł zabity przez wroga i zgasło światło na Rozewiu. Błysnęły za to ognie palonych wsi, co widząc Kaszubi skryli się po okolicznych lasach. Pod wieczór Agnieszka wymknęła się z kryjówki, weszła na latarnie i ujrzała narzeczonego martwego na szczycie baszty. Zrozpaczona zeszła pod wieżę, gdzie biwakiem rozłożył się jeden z podjazdów szwedzkich i gniewnie unosząc pięści, przeklęła zabójców. aby nigdy nie powrócili do domów. Szwedzi zerwali się chcąc pomścić zniewagę, ale poczuli że dziwna moc przygwożdża ich nogi. Buty korzeniami wrastają w ziemie, ręce zamieniają się w gałęzie, włosy w szeleszczące liście. Na zboczu stanął las żołnierzy szwedzkich zamienionych w buki.
Agnieszka pochowała Wita obok grobów przodków.
Polscy żołnierze odparli najeżdżców znów zabłysnął ogień na rozewskiej baszcie. Więc buki rosły coraz szybciej, by z zemsty za klątwę ukryć rozewskie światło. Dlatego to latarnia na rozewskim cyplu musi być co kilkadziesiąt lat podwyższana.
🖤💛 Zmieniony w bùczi
Òdżin na Rozewiu nigdë nie wëgasł. Pòsobny Fabisze ùtcëwò zjiscywelë swòje òbòwiązczi. Wëbùdowóny z pòlétu pòlsczégò króla wieżë nigdë nie òpùszcziwelë. Nawetka jich cała chòwelë nié na swôrzewsczim abò żarnówsczim smãtôrzu, ale pòd wieżą. Za rządów króla Zygmùnta blizą zajimôł sã młodi Wit, slédny òtrok Kristë i Fabisza. Pòkòchôł òn pëszną Agnésã, córkã szôłtësa z Tëpadłów. Kòżdégò rena pòtikelë sã na sztrądze mòrza, òna spiéwała, òd dlô ni zriwôł nôsnôżniészé kwiatë. Czej zaczinôł sã smrok, Wit wiedno wrôcôł do blizë.
Bëło ju wszëtkò zrëchtowóné na jich ùroczësti i głosny zdënk, czej slédny nocë przed wieselim na mòrzu pòjawiłë sã szwédzczé żeglôcze króla Gùstawa. Cësnãłë kòtwie pòd Lësim Żłobã i nôjezdnicë rëgnãlë na kãpã. Wit sã wichlôł. Z jedny stronë chcôł nëkac do Tëpadłów, òstrzéc brutkã i tamecznëch lëdzy przed zagrôżbą. Z drëdżi stronë przëbôcził so przësëgã, jaką złożił na pùcczim zómkù, że òd smrokù do witrzni nigdë nie òpùscy blizë. Wiérny slëbòwaniu òstôł na stanowiszczu. Dokłôdôł drzewa do ògnia, żebë chòc na taczi ôrt dac òstrzégã mieszkańcóm. Równak pierszi dozdrzelë gò nôjezdnicë. Z Lëségò Żłobù wąską stegną rëgnął pòdjôzd w czerënkù wieżë. Wlezlë do blizë i rozkôzelë zgasëc òdżin. Wit nie pòsłëchôł. Swòją piersą zasłonił ògniszcze, ale pôdł zabiti przez Szwéda i zgasł wid na Rozewim. Łisnãłë za to ògnie pôlonëch wsów. Kaszëbi widzącë to, tacëlë sã w lasach w òkòlim.
Pòd wieczór wëszła z tacówczi Krista, weszła na blizã i ùzdrzała naòżeniégò zabitégò na czëpie wieżë. Załómónô zeszła na dół, dze sedzelë szwédzczi żôłnérze, i z gòrzã dwigającë piscë, przeklãła mòrdarzów, żebë nigdë nie wrócëlë dodóm. Szwédowie chcelë pòmscëc tã òbrazã, ale pòczëlë, że dzywnô mòc zascygnãła jich nodżi. Bótë jak kòrzenie wrosłë w zemiã, rãce zmieniłë sã w gałãze, włosë w szemarzącé lëstë. Na spichù stanął las szwédzczich żôłnérzów zmienionëch w bùczi. Agnésa pòchòwała Wita kòl grobów przódków.
Pòlsczi żôłnérze dobëlë nôjezdników i zôs łisnął òdżin na rozewsczi blize. Tej bùczi rosłë corôz chùdzy, żebë z pòmstë za klątew zakrëc rozewsczi wid. Dlôte bliza na rozewsczim cyplu mùszi bëc co pôrãdzesąt lat pòdwëższónô.
[en] Kashubian legend about people transformed into beeches. Legend about beeches
The fire in Rozewie never went out. Successive Fabiszes fulfilled their duties well. They never left the tower built on the order of the Polish king. Even their bodies were buried not in Swarzewo or Żarnowiec cemetery, but under the tower. During the reign of King Zygmunt the lighthouse keeper was young Wit, the last descendant of Krista and Fabisz. He fell in love with beautiful Agnieszka, daughter of the village administator from Tupadły. Every morning they met on the seashore, she sang, he picked the most beautiful flowers for her. At dusk Wit invariably returned to the lighthouse.
All the preparations for the solemn and lavish wedding had already been made when, on the last night before the wedding, King Gustav's Swedish sailing ships appeared on the sea. They dropped anchor at Lisi Jar and the invaders stormed the clump. Wit was in a dilemma. On the one hand he wanted to run to Tupadły, to warn his bride and the people there of the danger. On the other hand he remembered the oath he had taken in the Puck castle, that from dusk till dawn he would never leave the lighthouse. True to his vow, he remained at his post. He put wood on the fire to attract the attention of the inhabitants. However, the raiders were the first to notice him. From Lisi Jar, along a narrow road, a driveway started towards the tower. They broke into the tower and ordered the fire to be put out. Wit did not obey. He covered the fire with his own body but he was killed by the enemy and the light on Rozewie went out. Instead, the fires of burning villages flickered, which the Kashubians saw and hid in the surrounding woods. Towards evening Agnieszka sneaked out from her hiding place, climbed the lanterns and saw her fiancé dead on top of the tower. In despair, she went down to the tower where one of the Swedish troops was camped and, angrily raising her fists, cursed the killers so that they would never return home. The Swedes rushed out to avenge the insult, but felt a strange power pin their feet. Their boots were growing into the ground, their hands were turning into branches, their hair into rustling leaves. On the slope stood a forest of Swedish soldiers turned into beeches.
Agnes buried Wit next to the graves of his ancestors.
Polish soldiers repulsed the invaders and again the fire shone on the Rozewie tower. So beeches grew faster and faster to hide the light in Rozewie, in revenge for the curse. This is why the lighthouse on the cape of Rozewie must be raised every few decades.
9. Legenda Kaszubska o Bursztynowej komnacie
Bursztynowa komnataBursztynowa sala powstała na początku osiemnastego wieku z inicjatywy króla Prus - Fryderyka I.
Kilka lat trwały prace nad doborem kamieni odpowiedniej wielkości i koloru. W końcu powstał gabinet składający się z dwunastu płaszczyzn ściennych i dziesięciu fragmentów boazerii ,które można było dowolnie zestawiać.
Gabinet był przepiękny. Odpowiednio dobrane bursztyny tworzyły płaskorzeźby ,ornamenty przedstawiające girlandy, herby, scenki rodzajowe. Sufity zdobiły połyskujące żyrandole, po bokach zaś stały wykonane z bursztynu świeczniki. W niektórych miejscach bursztyn umocowano na srebrnej folii w celu spotęgowania efektów świetlnych. Gdy bursztynowy gabinet był już gotowy, zgodnie okrzyknięto go ósmym cudem świata.
W 1716 roku Piotr I Wielki car Rosji po raz pierwszy zobaczył to wspaniałe cacko i był nim tak zachwycony, że król Prus postanowił mu ją podarować jako symboliczną rękojmię sojuszu między Prusami a Rosją. Wkrótce rozmontowany gabinet popłynął do Petersburga i nie rozpakowany leżał w skrzyniach aż do śmierci cara.
Dopiero Katarzyna I kazała go zmontować w jednej z sal Zimowego Domu. Niedługo bursztynowy gabinet zaczął zmieniać się w bursztynową komnatę. Na polecenie córki Katarzyny rozbudowano i wzbogacono licznymi dodatkami to i tak już wspaniałe dzieło sztuki. Sala o wymiarach dziesięć i pół na jedenaście i pół metra wzbogacona została o 24 lustrzane płaszczyzny i wiele mieniących się w świetle bursztynowych ozdób.
Wkrótce komnata odjechała do Carskiego Sioła, gdzie przez 200 lat miała zdobić wnętrze Pałacu Jekatierinskiego. W czasie wojny pałac Jekatierinski został zbombardowany i w znacznej części zniszczony, a przy okazji splądrowany przez Niemców. Jedna z wersji wydarzeń sugeruje, że to oni właśnie, pod dowództwem hrabiego Solmsa, mieli zdemontować i wywieżć bursztynową komnatę. W niemieckich dokumentach wojskowych odnotowano, że zdemontowanie bursztynowej mozaiki trwało 36 godzin.
Jesienią 1941 roku skrzynie ze zdemontowaną salą przewieziono do Królewca, gdzie zostały umieszczone w pokrzyżackim zamku. Tutaj odnowiono unikatowe dzieło sztuki i zainstalowano w jednym z pomieszczeń. Na otwarcie przybyli znani dziennikarze, artyści, naukowcy ...
W Królewcu po raz ostatni widziano Bursztynową komnatę. Wkrótce zaginęła bez wieści.
🖤💛 Bùrsztinowô kòmnata
Bùrsztinowô zala pòwstała na pòczątkù òsmënôstégò wiekù z pòdskacënkù króla Prësów – Friderika I.
Czile lat warała robòta zrzeszonô z wëbranim kamów, jaczé miałë pasowną wiôlgòsc i farwã. Kùńc kùńców pòwstała jizba, chtërna mia dwanôsce scanowëch wiéchrzëznów i dzesãc dzélów bòazerie, jaczé dôwało sã na wszelejaczi ôrt zestôwiac.
Zala bëła nadzwëk widzałô. Bëlno dobróné jantarë twòrzëłë plaskatorzezbë, òrnamentë z girlandama, herbama i òbrôzkama. Pòsowë bëłë zdobioné łiszczącyma żirandolama, pò bòkach stojałë lëchtarze zrobioné z bùrsztinu. W niejednëch môlach jantar béł przëcwierdzony na strzébrzny fòlii, żebë zwikszëc mòc widu. Czej bùrsztinowô jizba òstała skùńczonô, zgódno bëła nazwónô ósmim cëdã swiata.
W 1716 rokù Pioter I Wiôldżi, car Rusëji, pierszi rôz ùzdrzôł to bëlné czaczkò i béł nim tak òczarzony, że król Prësów ùdbôł so dac mù je w darënkù jakno symbòliczné pòcwierdzenié zdrëszënë midzë Prësama a Rusëją. Wnetka rozmòntowónô jizba pòpłënãła do Petersbùrga i nierozpakòwónô leżała w kastach jaż do smiercë cara.
Dopiérze Katarzëna I kôzała jã zebrac w całosc w jedny z zalów Zëmòwégò Dodomù. Wnet bùrsztinowô jizba zaczãła sã zmieniwac w bùrsztinową kòmnatã. Na pòlét córczi Katarzënë ten widzałi dokôz kùńsztu òstôł rozbùdowóny i wëòzdobiony wielnyma dodôwkama. Zala, jakô miała wiôlgòsc dzesãc i pół na jednôsce i pół métra, zbògacëlë 24 zdrzadłowima wiéchrzëznama i bùrsztinowima òbstrojeniama sklëniącyma we widze.
Wnetka kòmnata òdjacha do Carsczégò Soła, dze òb 200 lat miała zdobic bënë Jekaterińsczégò Pałacu. Òbczas wòjnë nen bùdink béł zbómbardowóny i we wiôldżim dzélu znikwiony, a jesz do te ògrabiony przez Niemców. Wedle jedny z wersjów, to prawie òni, pòd przédnictwã grafa Solmsa, mielë rozjic i wëwiezc jantarową kòmnatã. W niemiecczich wòjskòwëch dokùmentach stoji napisóné, że rozjimniãcé bùrsztinowi mòzajczi warało 36 gòdzyn.
Òb jeséń 1941 rokù kastë z rozebróną zalą przewiezlë do Królewca, dze trafiłë do pòkrzëżacczégò zómkù. Tuwò òdnowilë nen nadzwëkòwi dokôz kùńsztu i pòstawilë w jednym z òbmiesców. Na òtemkniãcym pòjawilë sã znóny gazétnicë, artiscë, ùczałi…
W Królewcu slédny rôz bëła widzónô bùrsztinowô kòmnata. Wnet zadżinãła, jakbë sã zapadła pòd zemiã.
[en] Kashubian Legend of the Amber Chamber
The Amber Chamber The Amber Room was created in the beginning of the eighteenth century at the initiative of King Frederick I of Prussia.
It took several years of work to choose the stones of appropriate size and color. In the end an office was created, consisting of twelve wall surfaces and ten fragments of panelling which could be freely combined.
The office was beautiful. Appropriately selected amber created reliefs, ornaments depicting garlands, coats of arms, genre scenes. The ceilings were decorated with glittering chandeliers and on the sides stood candlesticks made of amber. In some places amber was mounted on silver foil to increase the lighting effects. When the amber office was ready it was unanimously hailed as the eighth wonder of the world.
In 1716 Peter I the Great, the Tsar of Russia, saw this magnificent beauty for the first time and was so delighted with it that the King of Prussia decided to give it to him as a symbolic pledge of alliance between Prussia and Russia. Soon the disassembled office sailed to St. Petersburg and lay unpacked in boxes until the death of the tsar.
Only Catherine I had it assembled in one of the rooms of the Winter House. Soon the amber office began to change into an amber chamber. By order of Catherine’s daughter this already magnificent work of art was expanded and enriched with numerous additions. The room measuring ten and a half by eleven and a half metres was enriched with 24 mirrored planes and many amber ornaments glittering in the light.
Soon the chamber departed for Tsarskoye Selo, where it was supposed to adorn the interior of the Yekaterinsky Palace for 200 years. During the war, Yekaterinsky Palace was bombed and largely destroyed, and on occasion looted by the Germans. One version of events suggests that it was they, under the command of Count Solms, who were to dismantle and export the amber chamber. German military documents state that the dismantling of the amber mosaic took 36 hours.
In the autumn of 1941, the boxes with the dismantled room were transported to Königsberg where they were placed in a post-Teutonic castle. Here the unique work of art was restored and installed in one of the rooms. The opening was attended by well-known journalists, artists, scientists ...
The Amber Chamber was last seen in Königsberg. Soon it disappeared without a trace.
10. Legenda Kaszubska o chlebie kamiennym w Oliwie
Chleb kamienny w Oliwie Jest klasztor nad morzem od Gdańska o milę zakonu cysterskiego Oliwa rzeczony; w tym to kościele między wielu ozdobami znajduje się na stronie prawej za szkłem bułka chleba w kamień obrócona, a to z tej przyczyny:
Roku pańskiego 1217, gdy około Gdańska wielki głód ludzi trapił, pobożny opat oliwski kazał ustawicznie piec chleb i zgłodniałym ludziom rozdawać. Trafiło się, że jeden z ubogich wziął bułkę chleba i wyszedłszy z klasztoru, wrócił się potem i skłamawszy, że dopiero pierwszy raz przyszedł, dostał drugą.
Aż gdy powraca do Gdańska, zaszła mu poważna bardzo matrona piastująca na ręku śliczne dzieciątko, która go prosiła, aby jej na posiłek użyczył chleba.
Rzekłów: - Ja sam nie mam chleba.
Rzecze mu owa matrona: - A to masz za pazuchą bułkę.
On na to: - To kamień, nie chleb - a to mówiąc, palcem go tykał.
Więc ona rzekła: - Niechże będzie kamień. I natychmiast zniknęła.
Postąpiwszy ów kłamca i nieużyty człowiek o staj kilka, wyjął ową bułkę, aż obaczy, że kamień, a w nim znak palca jego, zaczem struchlały i skruszony, a oświecony od Boga, co to była za matrona, wrócił się do klasztoru oliwskiego, winę kłamstwa swego wyznał i rzecz całą opowiedział, na której pamiątkę chleb ten chowają.
🖤💛 Kamiany chléb w Òlëwie
Nad mòrzã, milã òd Gduńska, je klôsztór cystersczégò zôkònu zwóny Òlëwą. W kòscele midzë wszelejaczima wëòzdobama je téż, pò prawi stronie za rutą, sztëczk chleba zamieniony w kam. A je to skùtk tegò, że:
Pańsczégò rokù 1217, czej kòl Gduńska wiôldżi głód mãcził lëdzy, pòbòżny òliwsczi òpôt kôzôł bezùstôwno piec chléb i dawac gò głodnym lëdzóm. Trafiło sã, że jeden z ùbòdżich wzął sztëk chleba i wëszedł z klôsztoru. Pózni równak wrócył, zełgôł, że dopiérze pierszi rôz przëchòdzy i dostôł jesz jeden sztëczk.
Czedë szedł nazôd do Gduńska, pòtkôł pòwôżną matronã, chtërna piastowała na rãkach snôżé dzecątkò. Białka prosëła gò, żebë dał ji zjesc përznã chleba, ale òn rzekł:
– Jô sóm ni móm chleba.
– Kò môsz sztëczk pòd pazëchą – òdpòwiedzała matrona.
– To nie je chléb, to je kam – òdrzekł, a gôdającë to, dotikôł chléb pôlcã.
Tej białka rzekła:
– Niech tej mdze kam.
I natëchstopach zdżinãła.
A nen łgôrz i niewôrtny człowiek szedł czile stajów, pózni wëjął chléb i ùzdrzôł, że to pò prôwdze kam, a na nim béł szlach jegò pôlca. Wërzasłi, skrëszony i òswiécony przez Bòga, doznôł sã, kògùm bëła ta matrona. Wrócył do òliwsczégò klôsztoru, wëznôł swòjã winã i wszëtkò òpòwiedzôł. Na wdôr tegò wëdarzeniô nen chléb tam trzimają.
[en] Kashubian legend of the stone bread in Oliwa
There is a monastery of the Order of Cistercians called Oliwa, by the sea one mile from Gdańsk; in this church, among many ornaments, on the right side behind the glass there is a roll of bread turned into stone for this reason:
In the year of our Lord 1217, when people around Gdańsk were very hungry, the pious Abbot of Oliwa ordered to bake bread all the time and to distribute it to hungry people. It happened that one of the poor took a roll of bread and, having left the monastery, returned later and, having lied that he had only come for the first time, received another.
When he returned to Gdańsk, a very serious lady with a beautiful baby in her arms came to him and asked him to lend her bread for a meal.
He said: “I have no bread myself”.
The mother said to him: “Here is a roll in your pocket.”
He said: “It is a stone, not bread”; and saying this, he tapped it with his finger.
So she said: “Let it be a stone. “ And she disappeared immediately.
Then the liar and the uncooperative man went back several yards and took out the bread roll until he saw that it was a stone, and in it was the mark of his finger. Then, shaken and apologetic, and enlightened by God as to what kind of a matron she was, he returned to the monastery of Oliwa and confessed his lie and told the whole story, in remembrance of which they keep the bread.